Chyba każdy zgodzi się z opinią, że motocyklistów wciąż jest w naszym kraju niewielu. Szczególnie, jeśli porównamy się do innych krajów. Dzięki temu (lub przez to, jak kto woli), człowiek na motocyklu wciąż zbudza zainteresowanie, głównie tym, że w ogóle porusza się jednośladem. Jeśli jeszcze, na domiar złego, jest się kobietą, życie w dużym mieście nie należy do najłatwiejszych…
Wtorek, 20 maja 2014. Pojechałam na motocyklu na poranny trening. Wracając z siłowni miałam do załatwienia niezwykle ważną i niecierpiącą zwłoki sprawę, którą było odebranie buta mojej babci od szewca… Nie pytajcie, jaka kara czekałaby mnie, gdybym tego trepa nie przywiozła :D Wracając do meritum, szczęśliwie ów zakład miałam po drodze. Zjechałam z ul. Braniborskiej, by zaparkować motocykl niemal pod samymi pawilonami. Wyłączyłam silnik i ruszyłam w stronę szewca, rozpoczynając procedurę ściągania kasku. Na zewnątrz okropny skwar. Wtedy przechodzący obok mnie, niezwykle miły Pan, postanowił wyrazić swoją opinię na mój temat. – Bardzo ładnie wygląda Pani w tym kasku – rzekł pewnym siebie głosem. Odpowiedziałam, nieco bez życia, „dzięki” i poszłam dalej szybszym krokiem.
Weszłam do zakładu, gdzie siedział mój zbawiciel. Człowiek, który miał mi przekazać buta. Szewc. Wytłumaczyłam sprawnie o co chodzi, Pan podał mi magicznego sandała babci, zaproponował mi gratis reklamówkę, która sporo mi pomogła. Zaczęłam się pakować i szykować do wyjścia, gdy ów szewc rozpoczął rozmowę. – Dzisiaj to się pewnie super jeździ na motocyklu. A zresztą, teraz to w ogóle można cały czas się poruszać na dwóch kółkach. Za moich czasów nie było takich zabezpieczeń. Te liche kaski i tak dalej. Jak się w deszczu jechało, to się za kołnierz lało! – rozpoczął. Ubierając się do drogi kontynuowałam konwersację, potem próbowałam ją zgrabnie zakończyć. Po kilku minutach udało mu się zbiec z miejsca zdarzenia. Szczęśliwa poszłam w kierunku maszyny.
Tam czekał już na mnie Pan, który kilka minut wcześniej chwalił moją prezencję w kasku. – To nie może być prawda – powiedziałam sobie w myślach. Odpaliłam motocykl, a w tym czasie mój uroczy rozmówca kontynuował swoje wywody. – Pani to musi być bardzo odważna. Nie boi się Pani? No bo wie Pani, takim czymś jeździć, to szaleństwo, a jeszcze kobieta – mówił i mówił, a ja nie widziałam szans na to, by zakończył. Wreszcie udało mi się przerwać jego słowotok. – To życzę szerokiej drogi i w ogóle stu lat. Niech Pani żyje długo i szczęśliwie! – rzucił na pożegnanie. Odetchnęłam z ulgą. W mojej głowie pojawiła się wreszcie nadzieja, że opuszczę okolice pawilonów. Silnik się zagrzał, odjechałam kilka metrów. Nagle naszła mnie myśl, żeby upewnić się, że zamki w plecaku są zamknięte. Zatrzymałam się pod ścianą, na słońcu, w pełnym motocyklowym ubiorze. Sprawdziłam, wszystko było bezpieczne. Już miałam ruszać, gdy Pan, stojący na podnośniku samochodu do przewożenia mebli, krzyknął z odległości pięciu metrów. – Ile to ma koni?! – zapytał. Westchnęłam głośno pod kaskiem. – 127 koni, pojemności 600ccm – odpowiedziałam. I to był błąd…
W tym momencie Pan ochoczo zeskoczył z samochodu, zostawiając kolegów, próbujących usilnie wrzucić na pakę pojazdu starą wersalkę. – A ja mam CBR. Ale tę pierwszą, taką starą. Tam nie mam takich gadżetów. Nie no, ten Pani to taki nowoczesny jest, fajny… – i tak dalej, i tak dalej. A ja siedziałam na motocyklu z włączonym silnikiem, przy ścianie, osłonięta od wiatru, na słońcu i w pełnym stroju. Można łatwo domyślić się, jak to się skończyło. Pan był niezwykle miły, ale gdy zaczęłam czuć krople cieknące po plecach, musiałam uciec. Pożegnałam się oczywiście grzecznie, szczególnie, że mój rozmówca zdążył się przyznać, że robi motocykl u Igły na ul. Góreckiej…
Jaki z tego morał? Jeździ i się nie zatrzymuj, o ile nie masz za wiele czasu. Oczywiście gorąco pozdrawiam moich dzisiejszych rozmówców i obiecuję, że gdy nie będę się gotować w motocyklowych ciuchach, będę bardziej rozmowna ;) Lewa!