Archiwa tagu: motocykle

Po co Ci to?! Czyli o hejcie na motocykle słów kilka

W życiu wszystko ma swoje plusy i minusy, albo jak ktoś woli plusy dodatnie i ujemne. Pasja motocyklowa również. Na jednym biegunie jest respekt, taki wiecie – prawdziwy, potężny jak masyw K2. “Naprawdę jeździsz 300km/h? Ja bym chyba umarł!” – ile razy to słyszałeś/słyszałaś?

Momentami czujesz się jak local hero, bo jesteś najszybszy w mieście. Na drugim biegunie jest jednak prawdziwe życie. Rodzina, znajomi, partner/partnerka. Już nawet nie wspominam o niebezpieczeństwie, w końcu tylko wsiądziesz, to się zabijesz. Jest jeszcze tysiąc innych kwestii, a jedną z nich są koszty.


Motocykle pożerają (bo nie pochłaniają, to już wyższa skala problemu) potężne pieniądze. Miłośnik jednośladów, który ma jedną maszynę i co jakiś czas śmiga sobie w trasę w ramach rekreacji aż tak tego nie odczuwa. Jeśli jest się jednak poważnie wkręconym w enduro czy sporty, trzeba po części tym po prostu żyć. I wydawać.

Wyjazd? Majątek. Zakup/wypożyczenie przyczepki, auto z hakiem/bus, opony, regularna wymiana olejów, naprawy po glebach, wieczne mody (przydałby się amor skrętu…), poprawki (on jest szybszy, bo ma akcesoryjny zawias – trzeba kupić!), ulepszenia (dorzucę stompgripy, bo się zsuwam). Do tego podstawowy serwis (komplet zębatek, łańcuch, klocki, tarcze, płyn hamulcowy)… A już nie wspomnę o tym, że co chwile ma się inny pomysł. A to trening na pitach, a to na Kayo, a to zakup 125 czy 250 do treningów, a to nowa torówka, a może inna, a może… It never stops.

I teraz zaczyna się najlepsza część historii… PO CO CI TO?! Nie zarabiasz na tym, mistrzem świata nigdy nie zostaniesz, mistrzem kraju też z pewnością nie. Wydasz za to majątek, a całkiem prawdopodobne, że stracisz też trochę zdrowia, bo 14521 razy wydzwonisz, zanim zrobisz progres, ewentualnie ktoś wjedzie w Ciebie.

Można by było wydać ten ciężko zarobiony hajs na coś innego, np. nową lodówkę albo romantyczny wyjazd w Bieszczady. Można by było, ale i tak tego nie zrobisz. Wijesz się jak piskorz, żeby pogodzić “normalne” życie z pasją i nie być uznawanym za totalnego oderwańca. Oderwańcem w końcu i tak jesteś.


Znajomi po pracy oglądają “M jak miłość” lub Netflixa w swoim nowym TV mającym pierdyliard K i tysiąc funkcji, o których może jeszcze nie słyszałeś. Na myśl o tym, że zimą skręcasz skrzynię biegów w zimnym garażu podnosi im się brew. Ręce suche, upierdzielone olejem i smarem, pocięte od wpychania ich w różne ciasne szczeliny, “bo nie idzie”. A rano wracasz do szyku i starasz się za mocno nie wyróżniać z tłumu, bo w końcu jesteś równy gość, a kasę zarabiać trzeba.

Trochę nas jest. Wysłuchujemy tysięcy słów niezrozumienia, bo w końcu po co nam te motory. Tyle poświęceń, pieniędzy, czasu, zaangażowania, serca. Tego nie da się na nic przeliczyć. Może i większość tego nie rozumie, ale to nie ma znaczenia. Znaczenie ma to, czy jesteś szczęśliwy w tym co robisz, czy daje Ci to satysfakcję, siłę i motywację. A skoro to robisz, mimo wszystko i mimo gadania, to znaczy, że to coś więcej niż tylko chęć popisania się przed innymi.