Archiwa tagu: moto3

Fanatyk starej szkoły, czyli dlaczego uwielbiam motocykle bez „wspomagaczy”

Nie bez powodu zapytałam na fanpage’u parę godzin przed napisaniem posta o to, czy Wy, czytelnicy moich skromnych wypocin, jesteście za czy przeciw ogólnemu trendowi pakowania do motocykli tysięcy systemów wspomagających „pracę kierowcy”. Po ukazaniu się informacji na temat nowej Hondy 1000RR pogrążyłam się w głębokiej zadumie, zadając sobie pytanie „co dalej?”.

Nowoczesne rozwiązania w motocyklach drogowych mamy nie od dziś. Obecnie naszpikowana elektroniką jest nowa Yamaha R1, która faktycznie jeździ świetnie. W BMW S1000RR też nie brak wszechobecnych kontrolek. Osiągi idą w górę. Parę miesięcy temu jeden z zawodników MotoGP – Cal Crutchlow, powiedział, że bez systemów wspomagających motocyklem królewskiej klasy nie da się nawet wyjechać z boksów. Moc jest nie do okiełznania. Trudno powiedzieć, czy to prawda – szczerze wątpię. Na pewno zawodnicy jechaliby dużo wolniej, bo straciliby możliwość odkręcania gazu do końca w pełnym złożeniu. Poza tym automatyczna zmiana mapowania silnika pod konkretne fragmenty toru jest obecnie nieoceniona, gdy chce się walczyć o każdą tysięczną sekundy. Pytanie tylko, czy o to chodzi.

Wyścigi motocyklowe od zawsze miały dla mnie przewagę na Formułą 1, która notabene też kiedyś była dużo ciekawsza niż obecnie. W seriach Superbike czy Motocyklowych Mistrzostwach Świata był kontakt, były uślizgi, walka do końca. Obecnie stawka potrafi się rozjechać do granic możliwości. Chyba, że pada ;) Oczywiście to nie reguła, ale na pewno nie wygląda to już tak efektownie jak kiedyś. Motocykle są coraz lepsze, mimo to ciągłe dążenie do doskonałości wcale nie uatrakcyjnia wyścigów. Wręcz przeciwnie.

Mattia Pasini bike Moto2

Ale wróćmy do drogi. Przepis o obowiązkowym systemie ABS w motocyklach powyżej 125ccm to już fakt, a nie projekt. Wkrótce każdy nowy model będzie dostawał w podstawowym pakiecie coraz więcej nowoczesności. Na przykładzie Fireblade’a na 2017 rok możemy tu wymienić, oprócz ABS-u, także tzw. cornering ABS (który ma umożliwiać konkretniejsze hamowanie w złożeniu), anti-wheelie, kontrolę trakcji i semi-aktywne zawieszenie Ohlinsa. Niewątpliwie znajdzie się też miejsce dla systemu launch control i kontroli uślizgu. Wszystko to sprawia, że możemy jeździć bezpieczniej i szybciej. Takie są założenia i takie też są fakty. Miałam przyjemność jeździć R1 i to naprawdę świetny motocykl. Nie ulega jednak wątpliwości, że to nie koniec nowinek technicznych, a dodając do tego fakt, że wkrótce na rynku nowych maszyn próżno będzie szukać jednośladów bez tego całego zacnego zestawu elektronicznego, jestem trochę zmartwiona.

Czy tak naprawdę w jeździe motocyklem chodzi tylko o to, żeby było szybko i bezpiecznie? Może należę do grupy psychopatów, ale osobiście wolę popełniać błędy, własne błędy, ucząc się tego, jak ja (bezpośrednio) wpływam na motocykl, a nie oddawać sporą część władzy elektronice. Lubię łapać uślizgi, tak przy przyspieszaniu jak i na hamowaniu, lubię postawić motocykl na gumę, pewnie lubiłabym też stopale, gdybym je umiała ;) Dla mnie najważniejszy jest fun z jazdy, a nie to, czy będę na miejscu 5 sekund szybciej czy nie. To samo tyczy się wyścigów – co tak naprawdę dają kibicom na trybunach cyferki i kolejne rekordy okrążeń, gdy na torze wieje nudą? Lepiej oglądać walkę o pozycję, czy walkę o czas? Na dobrą sprawę równie dobrze można by było rywalizację kończyć na kwalifikacjach, ewentualnie zrobić samotne wyścigi na np. 26 okrążeń, żeby dodać smaczku w postaci zużycia opon. Oczywiście nie twierdzę, że w MotoGP się nic nie dzieje – to jedyny sport, który oglądam w telewizji, zdarza mi się też jeździć na niektóre rundy jako fotograf. Uwielbiam tę atmosferę, uwielbiam te dźwięki. Mogę oglądać to na żywo dniami i nocami. Co nie znaczy, że postęp technologiczny wkrótce nie zabije wyścigów motocyklowych tak jak zabił Formułę 1.

A ulica? Jasne, z elektroniką i kontrolami powinno być bezpieczniej. Obserwujemy ciągły napływ motocyklowego narybku, tzw. placków, którzy uczą się jeździć. Tym, którzy jeżdżą mało, ułatwiamy życie. Mam tylko wątpliwości, czy Pan X przeżywający kryzys wieku średniego nie kupi sobie przypadkiem takiej Yamahy R1 czy też innego S1000RR, bo z systemami jest do opanowania, po czym odkręci gaz i zniknie na zawsze. Bo kontrole nie sprawią, że nagle nauczy się jeździć. Nie sprawią też, że ten motocykl będzie wolniejszy. Jest szybszy, a kolejne zapewne będą jeszcze bardziej zaawansowane. I znów wracamy do punktu wyjścia – czy w jeździe na motocyklu naprawdę chodzi o to, żeby było bezpiecznie? Z całym szacunkiem, jeśli ktoś decyduje się na jazdę bardzo mocnym sprzętem to musi sobie zdawać sprawę z tego, że ryzykuje dużo – tak samo jak człowiek skaczący ze spadochronu czy też bawiący się w downhill. To jest specyfika tego „sportu”. Ja sama kocham to robić i będę to robić, nie potrzebuje wcale, żeby ktoś na siłę wmawiał mi, że będę bezpieczniejsza. Nie będę. I nie muszę – jeśli moje umiejętności urosną, to sama zwiększe poziom bezpieczeństwa. A wypadek może się zdarzyć zawsze i każdemu.

Podsumowując, bo wyszedł z tego długi wywód. Nie jestem przeciwnikiem nowych rozwiązań. Świetne, że są. Żałuję tylko, że wkrótce nie będzie już opcji kupienia nowego motocykla bez systemów, a co za tym idzie użytkownicy zostaną pozbawieni wyboru. Będą mogli albo ujeżdżać starego rupla, albo jeździć na maszynie naszpikowanej elektroniką. Gdyby te wszystkie systemy dało się wyłączyć „just for fun”, byłoby rewelacyjnie. Obawiam się jednak, że stanie się to niemożliwe i obligatoryjnie zawsze jakaś część z nich będzie działać. To, czy rosnąca popularność motocykli jest dobra czy zła, to też temat na inny referat. W każdym razie ja pozostanę wierna swojemu podejściu. Jeśli kierowca ma pełną kontrolę nad maszyną, wszystko jest w jego rękach, a nie „wyższej siły sterującej”, a on potrafi nad nią panować, to mamy do czynienia z pełnią szczęścia. Wszystko ma być w głowie i kończynach kierownika. To jest właśnie to, co podoba mi się najbardziej. Do tej pory motocykle były „surowe” i nie dawały się opanować, obecnie powoli dopada je to samo, co samochody. Samo życie i znak czasów, choć nie ukrywam, mocno nad tym ubolewam :)