Archiwa tagu: ninja

Pierwszy raz na przypakowanej „sześćsetce”

Jak pewnie część z was wie, luty przyniósł sporo dobrych informacji. Jedną z nich jest motocykl torowy (przeznaczony na tor, bo przeróbek typowych dla „torówki” w nim niewiele). Padło na Kawasaki 636 z 2006 roku. Dlaczego akurat Kawa? Dlaczego ta? Miłośników testów i analiz muszę rozczarować. Zdecydowała… Cena.

Tak naprawdę za kwotę, za którą udało się kupić ten konkretny egzemplarz można by było porwać się co najwyżej na leciwego gaźnikowca. Jadąc na oględziny nie oczekiwałam zbyt wiele. Zaskoczyłam się bardzo pozytywnie. Faktycznie, wizualnie do ideału daleko, ale w związku z przeznaczeniem nie zwracałam na to zupełnie uwagi. Trzyma się kupy, a to najważniejsze. Za to technicznie sprzęt jest w lepszym stanie niż duża część igiełek jeżdżących po polskich drogach. Fajna, miła niespodzianka.


Do rzeczy. Na tej generacji 636 siedziałam w życiu tylko raz i było to przy okazji jazdy testowej dla znajomego, który chciał takową kupić. Łatwo dojść do wniosku, że doświadczeń nie miałam żadnych. Moja pierwsza jazda „baby Ninją” była więc dla mnie dużą zagadką. Nie mogę pominąć faktu, że odbyła się przy trzech stopniach Celsjusza a motocykl stoi na slickach, konkretnie na Pirelli Superbike, więc umówmy się – jazda figurowa na lodzie. Ale wnioski swoje mam.

Przede wszystkim czuć, że to jednak minimalnie więcej jak 600ccm. Motocykl bardzo fajnie się zbiera w całym zakresie. Oczywiście ciągle mówimy o czymś zbliżonym do klasy sześćset, a nie o litrze, o tym nie można zapominać. Jak na moje oczekiwania, Kawa wypadła dobrze. Jeśli chodzi o hamulce, to ciężko o opinie, bo założone są torowe, karbonowe klocki, które nie mają najmniejszych szans się dogrzać w takich warunkach. Zatrzymywała się, może tak. Na pewno na drogę nie jest to dobre rozwiązanie, a już na pewno nie na takie temperatury.

Nawet na tak krótkim odcinku brakowało mi amortyzatora skrętu, co może brzmieć śmiesznie, ale to chyba kwestia przyzwyczajenia. Większość mojego motocyklowego życia spędziłam na litrach (zabawne), więc każda mniejsza pojemność prowadzi mi się stosunkowo łatwo i nie inaczej było w tym przypadku.


Jak na motocykl z przebiegiem ponad 40 000km, nie zapominając, że to Kawasaki, byłam zaskoczona kulturą pracy silnika. Mimo wydechu Microna, baby Ninja pracuje bardzo równo, nawet na zimnym silniku, a do tego nie hałasuje jakby miała w sobie wiadro śrubek. To kolejne miłe zaskoczenie. Nawet koszt sprzęgłowy nie wali jak oszalały. Jedyne, co dosyć mocno mi przeszkadza, to miękkie zawieszenie. Zdążyłam wyczytać, że „ten typ tak ma”, ale mam cichą nadzieję, że regulacja jednak coś pomoże. Jeśli nie, to trzeba będzie myśleć… Bo jak na sześćsetkę to istny tapczan :)

Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze i bezwypadkowo współpracowało. A wszystkich posiadaczy 636 zapraszam do dyskusji na temat tego motocykla. Chętnie poczytam, co macie do powiedzenia na temat swoich sztuk!