Archiwa tagu: honda

Push hard

Czuje się, jakbym cofnęła się w czasie. Z przynajmniej kilku powodów. 3 lata temu, jesienią 2013 roku, zaliczyłam swojego pierwszego poważniejszego „dzwona”. Kierowca busa potrącił mnie swoim pojazdem, strącając przy tym z motocykla. Później SOR Borowska we Wrocławiu, trochę cierpienia, brak motocykla, leczenie, brzydka pogoda. Niczym kopiuj, wklej.

W tym roku wyjątkowo podniosłam sobie statystyki upadków. Trzy na sezon to już całkiem sporo. Ten ostatni dosyć konkretnie nadszarpnął mi zdrowie, na tyle, że teraz siedząc w domu na L4 mam czas tworzyć takie wpisy. Czy żałuje? Wcale, chociaż nie ukrywam, że tego typu przeżycia do najprzyjemniejszych nie należą. Z drugiej strony…

Każdy ma jakiś wzór, jakiegoś idola. Jeśli chodzi o wyścigi motocyklowe i jazdę ogólnie, moim „wzorem” jest zdecydowanie Marc Marquez, chociaż nie ukrywam wcale, że zaraz za nim stoi uwielbiany przez tłumy Rossi. Obaj są dosyć mocno szaleni i obaj nieraz jechali ponad własne limity. „Doktor” w wywiadach często powtarza jak mantrę hasło „push hard” wypowiadane łamaną angielszczyzną z domieszką włoskiego.

Znaleźć limit. To chyba klucz. Robiąc coś zachowawczo nigdy nie zrobisz kroku do przodu. Nie przekroczysz faktycznego poziomu, jeśli go nie znasz. To brutalne, ale nic z tym nie zrobisz. Nie będziesz jeździć, nie będziesz próbować, a nawet nie upadniesz – nie pójdziesz dalej. Prawdziwi mistrzowie tego sportu upadali setki, jak nie tysiące razy. Ja mistrzem już nie będę, zresztą nigdy nawet nie zbliże się do tego poziomu, ale żeby się rozwijać, muszę nieraz jeździć na limicie i próbować go przekraczać.

Grunt to wyciągać wnioski. Tak jak w życiu. Chcielibyśmy nie powtarzać tych samych błędów, ale często ja powtarzamy. Aż do skutku, czyli do momentu, aż dotrze do nas, że czas powiedzieć sobie pas. Z motocyklami jest nieco gorzej, bo notoryczne powtarzanie błędów może się w końcu skończyć tragicznie, ale cóż, taki sport. Dla mnie to tylko kolejna cenna lekcja. Przy okazji dowiedziałam się, kto jest moim prawdziwym kolegą/przyjacielem/znajomym, a kto tylko czyha na sensację. Kto z własnej woli w jakikolwiek sposób mi pomógł, czy choćby zapytał o zdrowie, a kto olał temat zupełnie. To też ważne, czysto życiowo.

#badgirl

Mam teraz dużo czasu, żeby zastanowić się nad tym, co dalej. W ostatnich dniach zgłosiło się do mnie bardzo dużo osób czy też „marek” z zapytaniem o współprace, co jest bardzo miłe, bo nie spodziewałam się że kiedykolwiek ktoś będzie chciał, żebym jeździła w jego ciuchach. Mam w głowie tak dużo pomysłów, że nawet nie wiem od czego zacząć. Zima też na pewno odwróci wszystko do góry nogami.

Jest jeszcze jedna ciekawa kwestia. Ile razy usłyszałam w szpitalu, że chyba upadłam na głowę, żeby z jednym płucem wsiadać na motocykl. Jazda sama w sobie to zło, a jeszcze w takiej sytuacji?! Tego nie zrozumie nikt, kto nie kocha jeździć. I mnie nie zrozumie nikt, kto nie ma takiej pasji. Ludzie jeżdżący na motocyklach pytają jak tam zdrowie i kiedy wracam. Ci co nie jeżdżą, rozpoczynają rozmowę od umoralniającej gadki na temat tego, jakie to niebezpiecznie i że w końcu się doigram. Zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że na tle „przeciętnych Kowalskich” robię w życiu tak gigantyczną ilość głupot, że dawno powinnam już wąchać kwiatki od spodu. Ale ciągle żyje i mam nadzieję, że to się nie zmieni tak szybko. Dla mnie to co robię jest normalne i jest częścią mojego życia. Tak, jestem nieogarem, ryzykantem, psychopatą, jak zwał tak zwał i tylko podobni psychopaci są w stanie mnie zrozumieć. Inni albo z dezaprobatą pukają się w głowę, albo to akceptują, bo nie mają wyjścia. Tego nie da się zrozumieć, bo nawet ja nie potrafię. Po prostu jestem jaka jestem i inna być nie potrafię.