Archiwa tagu: jazda

Predyspozycje i talent, a jazda motocyklem

Zacznę od małego wstępu. Ludzie są tak konstruowani, że najlepszym sposobem, aby się przypodobać, jest przesadna dyplomacja. W Polsce jest to widoczne jeszcze bardziej. Najlepiej opowiadać sztucznie, że wszyscy są względnie równi – nawet chwalenie się sukcesem jest źle widziane, bo to przejaw bycia bucem. Powiedzenie, że jest się w czymś lepszym, to już leczenie kompleksów i wywyższanie się. Obiektywna ocena sytuacji? Niewskazana, można się narazić na atak. Odpowiedź na co tam u Ciebie? Albo optymistyczne „dobrze”, albo idealne „zawsze mogłoby być lepiej”. Powiesz, że super, to bez wahania uznają, że ściemniasz, albo chcesz zagrać śmieszną rolę, a tak naprawdę płaczesz w poduszkę. Wśród motocyklistów jest tak samo. Wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną, LWG, wspólna pasja. Godzinę później zepsuje Ci się motocykl na środku ruchliwej drugi i zatrzyma się może co drugi.

Poruszyłam temat predyspozycji do jazdy motocyklem, nieco uderzając w środowisko i dzieląc na „lepszych” i „gorszych” (tak to zostało odebrane, inna sprawa, że w ogóle nie o to chodzi), i spadła lawina. Mam przerośnięte ego, a gówno potrafię, leczę swoje kompleksy, a na końcu dowiem się, że mam nieszczęśliwe życie, dlatego wylewam frustrację. A to nie jest wylewanie żółci i stosowanie techniki „najlepszą obroną jest atak”? Jest. Co więcej oburzyli się najbardziej (tylko) Ci, w których to zwyczajnie uderzyło.

Jestem magistrem psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego i gdybym powiedziała, że taka reakcja mnie dziwi, to mój wspaniały promotor właśnie wybiegałby z uczelni z karabinem i znalazłby mnie nawet w ciemnym lesie albo najciaśniejszym bunkrze II Wojny Światowej. Może najbardziej pilnym studentem nie byłam, ale za to dobrze łączącym fakty. W każdym razie zdobyte na uczelni cenne umiejętności pozwoliły mi się merytorycznie przygotować na takie ludzkie ataki i oto jest. Wyjaśnienie, o co chodziło w kontrowersyjnym (kontrowersje bez kontrowersji, ha!) poście na Facebooku :D

Magiczne predyspozycje

Zacznijmy od początku. O co w ogóle tej Łapczyńskiej chodzi. Otóż podam kilka przykładów. Na pierwszy ogień weźmy sport. Kowalski od dziecka kocha koszykówkę, ale ma 160 cm wzrostu. Nawet największy optymista nie da mu szans na wielką karierę. Grać sobie oczywiście może, jeśli jest skoczny, ma refleks i dobrze wywija piłką, to nawet pogra w amatorach, bo dlaczego nie. Z drugiej strony stoi Nowak, który ma już dobre 180 cm wysokości i kocha oglądać NBA. Wchodząc na boisko jest jednak kawałkiem wyciosanego drewna. Czy może grać? Nadal może. Czy może nad sobą pracować? Jak najbardziej.

Treningi wyskoków, praca nad refleksem, dużo zabawy z piłką, godziny gry. Aby doszedł do poziomu zwinności kolegów, musiałby męczyć temat dzień i noc, i praktycznie nie zajmować się niczym innym. Trudno jednak żeby tak było, skoro nie będzie uprawiał kosza zawodowo, a ma na głowie pracę, rodzinę, przyjaciół i dajmy na to inną pasję. Nawet niepozorne ćwiczenia na siłowni są modelowane przez nasze predyspozycje fizyczne. Długość kości udowej czy wzrost mają wpływ na to, jak jesteśmy w stanie wykonać przysiad. Nie dla każdego taka sama pozycja będzie idealna, bo fizycznie pewnych rzeczy zrobić się po prostu nie da. Sylwetka? Od lat znamy typy budowy ciała. Ektomorfik musi wlewać w siebie hektolitry gainera, trenować siłowo, pilnować michy, w czasie gdy mezomorfik od urodzenia wygląda względnie „sportowo” i niewiele musi robić, żeby tak było nadal, a endomorfik wiecznie tyje i walczy z tłuszczem. Sprawa indywidualna, czy inne typy jak mezomorficzny są w stanie dojść do idealnej sylwetki kulturystycznej, pomijając kilogramy odżywek (albo raczej używek). Co nie znaczy, że nie można nad tym pracować, ćwiczyć i pasjonować się sportami sylwetkowymi, nawet mając inny typ budowy. Jak najbardziej można.

Muzyka. Wybitni artyści mają „to coś”, a do tego dokładają ciężką pracę. Można grać na gitarze, nie mając idealnego słuchu muzycznego, poświęcając temu całe życie zapewne można dojść nawet do grania w sensownym zespole. Niestety, ćwicząc raz na jakiś czas, bez wrodzonego talentu, nie przeskoczymy pewnych rzeczy. Jeśli los/Bóg/sila wyższa/natura czy cokolwiek chcecie tu pisać, nie dała nam czegoś ekstra, to bez tytanicznej pracy nie będziemy nawet średni, a nikt z ludzi, którzy nie zarabiają na pasji, a jednocześnie żyją normalnym życiem, zwyczajnie nie ma na to czasu.

Co trzeba mieć, by jeździć dobrze motocyklem

Podstawy. Każdy, kto robił kiedyś psychotesty na kierowcę zawodowego wie, jakie są kryteria minimum do jazdy czymkolwiek. Oczywiście, tam progi są żałośnie niskie i czasem mam wrażenie, że małpa dostałaby zgodę na jazdę, ale lepiej pominę to milczeniem. Sprawdzany jest refleks, widzenie przestrzenne, logiczne myślenie, koncentracja uwagi, podzielność i przerzutność, koordynacja wzrokowo-ruchowa, reakcja na stres.

I tutaj sekundka uwagi. Czy powyższe cechy są wyjściowo takie same u wszystkich? Nie. Czy wkładając taki sam czas pracy każdy dojdzie do takich samych efektów? Nie. Czy każdy z nas ćwiczy te elementy? Pośrednio tak, szczególnie kierowcy, nawet poruszający się tylko samochodem. Czas na refleksje. Czy znacie kogoś, z kim obawiacie się jeździć, bo wyraźnie nie posiada zdolności przewidywania sytuacji na drodze, nawet jadąc 50km/h? Każdy zapewne zna.

Dochodzimy do punktu kluczowego. Wyjściowo wszystkie cechy „dobrego kierowcy” (nie wspominam nic o sporcie) są u każdej osoby na innym poziomie, co więcej pracowanie nad nimi nie gwarantuje dojścia do poziomu określanego jako wysoki, a nawet jeśli będzie wzrost to u każdej jednostki inny i zupełnie nieliniowy.

Na fanpage’u ktoś sprytnie zauważył, że dobry motocyklista zna swoje limity i jest dobry, bo porusza się mając je na uwadze. Problem w tym, że sytuacje, które weryfikują limity pojawiają się cały czas, szczególnie w ruchu drogowym. To raz. A dwa – nie ma kierowcy jednośladu, który cały czas jeździ zgodnie ze swoimi ograniczeniami i rozsądnie. Umówmy się, 99% osób, które to czyta, jeździ motocyklami. Niech pierwszy rzuci kamień ten, kto nie przegina.

Talent do jazdy motocyklem

Oprócz cech motorycznych, psychomotorycznych i całego worka innych, jest jeszcze coś, czego nie da się opisać jednym słowem i nie ma słownikowej definicji. To jest „to coś”, co sprawia, że jeden wygląda, jakby się na motocyklu urodził, mimo, że jeździ dwa miesiące, a drugi toczy się 10 lat i jest kawałkiem drewna. Tych różnic nie da się zniwelować ciężką pracą, bo są po prostu zbyt duże. Jeśli mamy kierowcę A i B, a różnica między nimi jest niewielka – oczywiście A, harując jak wół i szkoląc się cały czas, przegoni B z większym talentem, który będzie walił browary zamiast jeździć. Nie da się jednak przeskoczyć rowu mariańskiego, robiąc wyskok, nawet z kilometrowego nabiegu.

Talent jest niemierzalny, dlatego ciężko się o nim rozmawia, ale widać go gołym okiem. Jestem dobrym obserwatorem i szybko wyłapuje, co jest pięć. Widać, z której mąki będzie chleb, a z której nie. Ten bez talentu też jest w stanie zejść w życiu na kolano, może nawet zrobi super czas na torze, ale przypłaci to ogromem pracy. Człowiek z darem pojedzie dwa razy i zrobi ten sam wynik, a za trzecim odjedzie w siną dal.

Dobry motocyklista – co to znaczy?

Dobre pytanie. Właściwie dochodzimy do sedna sprawy. Nie zabraniam (skąd miałabym mieć takie prawo?) nikomu bez daru i predyspozycji jeździć motocyklem. Każdy ma swoje życie, swój rozum, wie, co daje mu radość. Warto to robić, bo dlaczego nie. Co więcej, ani nie podchodzę do nikogo z góry, ani nikogo nie oceniam. Jest wiele osób, które mają większy talent, jeżdżą lepiej, a ja się pokornie od nich uczę i zadaje setki pytań. Tak samo jest ogromna liczba osób, które robią to gorzej niż ja. Za to ja fatalnie wypadam jeśli chodzi o wiele aktywności i zajęć, do których się kompletnie nie nadaje i czasem to robię, bo sprawia mi to radość, ale mam pełną świadomość, że do końca życia będę okropnym leszczuchem i podchodzę do tego z uśmiechem na twarzy.

Dystans, luz, pokora

Czy brakuje motocyklistom, a właściwie to ludziom, w Polsce? Dystansu do siebie. Jeśli ktoś wypowie się na jakiś temat obiektywnie, to jest ostatnim ch*jem, bo każdy jest równy, fajny i cieszmy się wspólnie. Życie to nie jebajka, jeden jest lepszy w tym, inny w tamtym. Nie zostanę baletnicą, bo mam większe predyspozycje do sportów siłowych, co za tym idzie ciężko mi wypracować figurę modelki, chociaż walczę o to od wielu lat i nigdy tego nie wywalczę, ale za to poprawiam swój wygląd i daje mi to wielką satysfakcję. Czy mam w związku z tym jechać dziewczyny, które mają idealne proporcje z natury mówiąc, że ważna jest ciężka praca i pewnie żrą jakieś środki, żeby ładnie wyglądać? Nie zazdroszczę im w sensie plucia jadem, tylko podziwiam i pracuję nad sobą. Właśnie tego ludziom brakuje. Świadomości swoich słabości i akceptacji ich. To, że ktoś wyrazi swoje zdanie, nie znaczy, że kogokolwiek atakuje.

A więc drodzy motocykliści, nie jesteśmy sobie równi pod względem talentu i predypozycji, i nigdy tak nie będzie. Co nie znaczy, że nie czerpiemy z jazdy takiej samej radości. Tego właśnie wam życzę – autentycznego funu ze swojej pasji. Obojętnie, czy ktoś kocha tory, stunt, turystykę, teren czy łapanie much między zęby na chopperze. Po prostu ma się tym jarać, a nie jeździć tylko po to, żeby natrzaskać zdjęć do social mediów. Prawdziwego pasjonata bardzo łatwo zweryfikować po rozmowie. Widać w oczach błysk, a wręcz płomienie, buzia się nie zamyka. Takich ludzi kocham, szanuję i zawsze będę, bo mnie też ciężko w kwestii motocykli ucieszyć :D

I na koniec zdanie podsumowania. To, że ktoś porusza jakiś temat merytoryczny dotyczący całej społeczności motocyklowej nie znaczy, że uważa się za jakkolwiek lepszego. Ludzie, którzy poznali mnie osobiście na ulicy czy na torze doskonale wiedzą, że jest wręcz przeciwnie – w mojej głowie jestem ciągle początkującym robaczkiem, który gapi się na lepszych i ciągle uczy. Pokory to mam w sobie aż za dużo, bo czasem przydałoby się iść przebojem. Zdecydowanie wole pokazywać, że coś potrafię, niż o tym gadać. Dlatego ciągle się szkole, jeżdżę na tory, w wolnych chwilach ruszam sama poćwiczyć jazdę na kole. Każdą wolną chwilę poświęcam na swoją pasję, nie gadając przy tym, jaki to nie jest ze mnie wielki zawodnik. Życie weryfikuje wszystko, szczególnie, jeśli ktoś amatorsko bawi się na torze. Czas to bardzo obiektywny weryfikator. A ja bardzo mocno walczę, aby każdego roku być lepszym jeźdźcem, nawet jeśli chodzi tylko o amatorskie zabawy :)