Archiwa tagu: kawasaki

Padokowy klimat, a refleksje życiowe

Torowanie, wyjazdy na tor. Gdy zaczynałam swoją przygodę z jednośladami, temat był mi zupełnie obcy. Z czasem zaczęłam słuchać o magicznym klimacie padoku. Pojawiało się coraz więcej ludzi, którzy zupełnie porzucali ulice na rzecz jazdy po torach. Dawno temu taki pomysł wydawał mi się turbo głupi, ale zawsze ciągnęło mnie do kręcenia czasów. W końcu to dobra okazja, żeby się sprawdzić, porównać z innymi, podkręcić nieco umiejętności… Ale nie, żeby porzucić ulicę, albo jakoś szczególnie fascynować się samymi wyjazdami. A co myślę teraz?

Teraz wiem, że wyjazd na tor to nie tylko jazda po torze. To wiele dni planowania, wiele kilometrów podróży z bananem na twarzy, mozolne pakowanie i wypakowywanie, a w końcu najważniejsze – mieszkanie na padoku. Spanie w busie, zapach benzyny, wieczorne rozmowy o wszystkim i niczym. Dużo uśmiechu, dużo nowych znajomości, a także pielęgnowanie starych. W tym roku spaliśmy na Hungaroring aż cztery noce – to było istne koczowisko i wakacje z motocyklami w jednym. Po takim czasie zdążyłam się nawet przyzwyczaić do wielkich czarnych robaczków w łazienkach. Na padoku panuje pełen luz – wieczorem wszyscy latają w dresach i klapach, a z każdego miejsca słuchać śmiech. Magia.

Historię bywają zabawne, bywają też mniej. Na Pannonia Ring mój współtowarzysz podróży, a jednocześnie niezwykle bliski mi człek, połamał obojczyk. Niby pikuś, ale komplikacji multum. Ja wyjechałam na tor w momencie, kiedy on zjeżdżał z niego w karetce. Nie wiedziałam nic. Po zjeździe z sesji dopadła mnie organizatorka, z grobową miną i poważnym tonem. Rzuciła tylko „idź do centrum medycznego”. Brzmiało jak horror. Na szczęście skończyło się szczęśliwie. Rowerem pojechałam z prędkością światła do wskazanego miejsca, przekazałam mu telefon i zapłaciłam za kartkę. On ruszył do szpitala, a ja do padoku, nerwowo wrzucając kilka potrzebnych rzeczy do busa. Resztą zajęli się znajomi (dzięki!). Po paru godzinach badań udało mi się wynegocjować „uwolnienie” i pozwolono mi przetransportować poszkodowanego do Polski, gdzie dwa dni później przeszedł operację. W drodze powrotnej, która krótka nie była, śpiewaliśmy głupie piosenki i analizowaliśmy życie z uśmiechem na twarzy. Każdy normalny powiedziałby, że to poważny wypadek. Motocyklista powie „jest dobrze, to tylko obojczyk” i zacznie liczyć, jak długa przerwa go czeka.

Z biegiem lat patrzę na wszystko inaczej – czasy, poprawa umiejętności. To wszystko jest ważne. Ale najważniejsze jest to, żeby wszyscy wrócili cali. Dlaczego tak myśle? Bo wszyscy najbliżsi mi ludzie (oprócz mamy), jeżdżą motocyklami. Oni martwią się o mnie, a ja o nich. Nikt nie odpuszcza, ale każdy chcę, żeby jego bliscy byli zdrowi. Stracić faceta/kobietę czy przyjaciela – to najgorsze, co może człowieka spotkać. Dlatego najcenniejsze jest to, żeby po całym wyjeździe usiąść wspólnie i z uśmiechem na twarzy pogadać. Tak po prostu, o wszystkim i niczym. Nie tylko o motocyklach. Dbajcie o siebie, bo życie macie jedno. Nie ważne czy na torze, czy na ulicy.