Co roku piszę artykuł, który podsumowuje kończący się właśnie motocyklowy rok. Od początku mojej „oficjalnej kariery”, czyli zdania prawa jazdy kategorii A, mija właśnie szósty rok. Dopiero, aż, to kwestia interpretacji. Nigdy jeszcze nie przeżyłam jednak tak intensywnego i pełnego bólu sezonu.
W zasadzie zaczął się on specyficznie, bo ciągnęły się za mną jeszcze konsekwencje październikowego upadku na Hondzie CBR954RR. Ciężko jest jednak mnie powstrzymać przed jazdą, więc już w styczniu wsiadłam pierwszy raz w życiu na enduro, a był to dwusuwowy KTM 200. Oczywiście skończyło się to serią gleb, ale przy tym bawiłam się wyśmienicie, co trochę sprowokowało mnie do refleksji, czy podjęłam dobrą decyzję, kupując jesienią stunta zamiast crossa.
W lutym pierwszy raz dosiadłam stunta i była to ciężka walka. Na szczęście systematyczne treningi pozwoliły mi wyczuć motocykl i już w marcu moja jazda wyglądała całkiem przyzwoicie. Stawiałam sobie kolejne cele, analizowałam co poprawić, trenowałam z chłopakami.
26 marca sprzedałam GSX-Ra 1000 K9, w kolejce „do żyda” była także 954, a ja szykowałam się na dalsze sztuntowanie. Niestety, jeszcze tego samego dnia połamałam nogę i cały czar prysł.
O samej kontuzji i jej otoczce nie będę się rozpisywać, bo napisałam swego czasu o tym dwa artykuły, które znajdziecie tutaj -> Od chojraka do kaleki cz.1 i tutaj Od chojraka do kaleki cz.2.
Czasu w gipsie nie marnowałam. Przyjaciele zabierali mnie gdzie tylko mogli i odwiedzali wtedy, kiedy mogli. W międzyczasie w moim garażu została przygotowana torówka. Wiedziałam, że nie będę w tym roku w stanie trenować na stuncie, więc zaczęłam znów szukać motocykla drogowego. Wybór padł na Kawasaki ZX10R trzeciej generacji, którą kupiłam… W gipsie oczywiście.
Pierwszy raz po kontuzji na motocykl wsiadłam dokładnie 1 czerwca 2017. Nogę na seta wsadziłam ręką. Kolano nie zginało się nawet o jeden stopień więcej niż musiało, żeby zmieścić girę na secie. Stopa dyndała bez żadnej władzy. A jednak przejechałam kilka rundek po własnym osiedlu. To był naprawdę niesamowity dzień. Zobaczcie, jak wisi bezwładnie prawa stopa…
Kolejne tygodnie to intensywna rehabilitacja, na którą jeździłam… Oczywiście motocyklem. Podczas dłuższych wycieczek towarzyszyli mi znajomi, którzy pilnowali, żebym nie przepadła gdzieś w trasie. Nauczyłam się jeździć w dosyć dziwny sposób, bo nawet w zakrętach trzymałam palce prawej stopy na hamulcu – obciążenie jej na palcach nie wchodziło w grę.
Jazdę na torze musiałam odpuścić, ale towarzyszyłam ekipie jako widz i fotograf, a przy okazji bawiłam się w „kołcza”. Można powiedzieć śmiało, że w teorii jestem mistrzem toru w Starym Kisielinie :D Skupiłam się za to na testowaniu motocykli na drodze – przez moje łapska przeszły między innymi nowa Yamaha R6, nowa R1, R1M oraz BMW S1000RR 2017.
Dopiero pod koniec sierpnia udało mi się postawić pierwszą, niewyraźną gumę stojącą na swojej Kawie. Siedzące nie sprawiały mi problemu, ale podczas stojących ujawniał się ból stopy, kolana i… Głowy. Bo to właśnie podczas standing wheelie miał miejsce mój wypadek, po którym bezpowrotnie straciłam pełną sprawność w prawej nodze. Ale wróciłam.
We wrześniu otrzymałam propozycję nie do odrzucenia – miałam wziąć udział w track dayu… Harleya. Choppery to zupełnie nie mój typ motocykli, ale jazda na jednym obiekcie z Simpsonem, Barrym, Pejserem i resztą topowych polskich motodziennikarzy i testerów, to było coś, czego przegapić nie mogłam. Jakoś dałam radę jeździć z jedną nogą, chociaż łatwo nie było. Cała impreza miała miejsce na Autodromie Słomczyn, mój subiektywny opis -> tutaj.
Na tor sportem wyjechałam dopiero pod koniec października i to także była dosyć głupia decyzja, na szczęście bez konsekwencji, bo nie upadłam. Jeździłam na motocyklu swojego przyjaciela, totalnie nieobjeżdżona na torze ani nie wjechana w sprzęt. Ale byłam przeszczęśliwa, bo rok zakończyłam mimo wszystko pozytywnie, z nadziejami na przyszłość.
Nadeszła zima, która zazwyczaj oznacza martwy sezon. Na szczęście nie w tym roku. Dzięki pomocy Pitbike MRF Kraków i SKW Racing Park, mam okazję w miarę regularnie trenować na pitbike’ach i Kayo w Krakowie. Pierwsza moja styczność z torem kartingowym to był początek grudnia, kiedy to odbył się pierwszy oficjalny „Zlot Czarownic” – spotkanie najbardziej motozakręconych dziewczyn w Polsce.
Pierwsze spotkanie z Kayo nie wypadło najlepiej, ale jestem ambitna, więc nie poddałam się tak łatwo. Z każdym kolejnym wyjazdem było lepiej, a już w pierwszych dniach 2018 roku jadę znów ćwiczyć i przygotowywać się do nadchodzącego sezonu. Ponadto najprawdopodobniej będę mieć także możliwość jazdy MRF-em 140 w lekkim terenie. Plan jest świetny, ale…
Ale jak zwykle nie może być idealnie. Rezonans wykazał niesamowity bałagan w mojej stopie i najpewniej konieczna będzie operacja zespolenia kości i usunięcia niektórych fragmentów. Czy ona będzie, kiedy i co dalej – tego nie wiem. Póki co ambitnie trenuje i na siłowni, i na hali a wkrótce także w terenie. Z potężnymi nadziejami, że 2018 będzie dla mnie łaskawszy niż 2017.
Plany? Dużo więcej jazdy. Już nie marzę o osiągnięciu tego czy tamtego, o poprawieniu czasu, o lepszych gumach. To wszystko przyjdzie samo, jeśli będę zdrowa i będę mogła jeździć. Marzę o torówce, o powrocie na stunta, ale wszystko zweryfikuje życie :)