Czas leci szybko, dzień za dniem, dzień za dniem. Rutyna potrafi wpędzić w monotonię. Jeśli jej nie ma, też czasem czujemy się źle. Nadmiar czasu wolnego potrafi skutecznie przybić psychikę. Podobno mamy trudne czasy, a pełno ludzi choruję na depresję. Część łapie nieustannie kolejne doły, szukając ucieczki w imprezach i używkach. Gdzie tkwi sens i na czym polega owa życiowa próżnia?
Mogłabym napisać wypracowanie o tym, jak znalezienie się na krawędzi życia i śmierci zmienia podejście do rzeczywistości. Pewnie część z czytelników wie, że nie mam jednego płuca, a oprócz tego doświadczyłam przez ćwierćwiecze całkiem sporo złego. Liczne blizny na ciele nie sprawiły, że narzekam na swój los, wręcz przeciwnie. Im bardziej dostaje po tyłku, tym bardziej cieszę się z każdego dnia, który staram się maksymalnie wykorzystać. Brzmi jak slogan i tak będzie to brzmiało dla każdego, kto tego nie przeżył. Przyjmijmy więc wersję, że życie było dla was nieco łaskawsze, a nadal macie poczucie bezsensu, choćby raz na jakiś czas. I że w porównaniu do mnie możecie aktualnie zbiec z drogi, jeśli właśnie jedzie nas was rozpędzony samochód. Ja niestety, z powodu nie do końca sprawnej nogi, nie mogę ;)
Łatwo wpaść w pułapkę. Brak motywacji do działania i życiowych celów powoduje, że przestajemy widzieć sens w tym co robimy. Co z tego, że żyje, coś zarabiam, robię opłaty i ogarniam rzeczywistość wokół siebie jak mijają lata i niewiele się zmienia. Nie ma poczucia kroku do przodu. Mogą zmieniać się ludzie wokoło, może przybywać siwych włosów, ale każdy dzień, tydzień, miesiąc i rok wygląda lub kończy się podobnie.
Do czego to prowadzi? Do desperacji. Do używek, które sztucznie podbijają nastrój, do zabijania czasu na siłę, do tkwienia w związkach bez przyszłości, do akcji w stylu „tonący brzytwy się chwyta”. Bo, o Boże, przecież może być jeszcze gorzej, więc niech chociaż będzie tak jak jest, bo CO JA ZE SOBĄ ZROBIĘ?! Co najmniej, jakby ktoś nas trzymał na tym świecie na siłę. Działania przypominające akcje ratunkową w sytuacji stanu beznadziejnego nie uratują sytuacji, tylko odroczą wyrok w czasie. Czasie, który minie bezpowrotnie. A problem i tak za jakiś czas wróci.
Co może być celem? Cokolwiek, co daje nam poczucie sensu życia (i nie jest szkodliwe dla innych, bo takich celów nie popieram). Może to być rozwój osobisty, który da satysfakcję, na przykład nauczenie się czegoś, czego zawsze chcieliśmy się nauczyć – od robienia na drutach, przez lutowanie, do doskonalenia sztuki gotowania (ja się teraz w to bawię i mam niezłą frajdę – tym bardziej, że inni korzystają).
Sensem istnienia może być (i zazwyczaj jest) rodzina, a szczególnie dzieci, które dla wielu są fundamentem wszystkiego – powodem, dla którego po bezsennej nocy zrywają się rano i latają cały dzień na pełnych obrotach, a mimo to mają na twarzy uśmiech. Bo wiedzą, że robią to dla „wyższego celu”. Dla dzieci, które mają tylko ich i są czymś, co sami powołali na świat. Ta odpowiedzialność nie jest ciężarem, tylko dodaje sporo energii na pasku mocy.
Co dalej? Motywatorem może być pasja. Biorę dodatkową pracę, bo marzy mi się zamontowanie zestawu turbo do auta. Nawet jeśli stracę na tym kupę siana, to zrobię to, bo chcę to zrobić. Bo mogę i dam radę. Wyjazd na MotoGP? Wyprawa na zagraniczny tor? Zbudowanie motocykla torowego? Start w Megawacie? Mam moc i to zrobię. Wstaję i wiem, że nie podnoszę się bez sensu. Nie szukam na siłę zajęcia. Mam cel, jak głupi by się on nie wydawał dla innych, dla mnie jest ważny.
Sensem życia może też być bycie wsparciem dla drugiej osoby. Nie zawsze to się opłaca i często efektem ubocznym jest strzał po pysku, jeden albo sto razy. Ale tak czy inaczej, jeśli daje nam to poczucie satysfakcji i czujemy się z kimś na tyle związani, żeby się poświęcać, nawet jeśli to nie jest doceniane, to warto. Ludzie są dla siebie na tyle skurwysynami, że dobrze czasem wybić ze smutnego schematu. Robienie czegoś dla kogoś jest naprawdę świetne, chociaż świat premiuje skurwiałych egoistów. Co więcej, jest naprawdę motywujące. Jest takie mądre powiedzenie: „jeśli dzięki Tobie płacze ze śmiechu, jesteś wielki. Jeśli przez Ciebie płacze, jesteś nikim”. Ja się z nim zgadzam. Ciągnięcie kogoś w górę jest niesamowicie fajne i wbrew pozorom nie tylko własne sukcesy potrafią cieszyć. Czasem malutki krok do przodu kogoś innego daje znacznie większą radość. Chyba, że głownie mi, bo całkiem możliwe, że jestem zepsuta :)
Co więcej? Żaden cel, który potrafi Cię nakręcić, nie jest głupi. Jeśli ktoś się z Ciebie śmieje i wyśmiewa Twój pomysł lub pomysły lub też mówi „daj sobie spokój, jest fajnie” to nie powinieneś się z nim zadawać. Najlepiej otaczać się ludźmi, którzy wspierają Twoje plany i motywują do działania, a nie ciągną Cię w dół. Na dół możesz śmiało trafić sam, bez dodatkowej pomocy. Masz pomysł i chcesz coś zrobić, to Ci pomogę. O to w tym wszystkim chodzi. Żeby być wsparciem i mieć wsparcie.
Wbrew pozorom nietrudno znaleźć się w pułapce. W czarnej dziurze, w której jedynym przebłyskiem światła jest wypicie piwa, zjaranie blanta, odpalenie telewizora albo gapienie się w telefon. Znam sporo takich osób – nawet często widzą, gdzie się znaleźli, ale nie potrafią sami z tego wyjść. A czas nie stoi w miejscu i straconych lat nikt nie odda z powrotem. Z próżni mogą pomóc się wydostać tylko ludzie, którzy kopną w dupę i powiedzą „chodź, zrób coś z nami”. Albo Ty sam. Tylko samemu jest zdecydowanie trudniej, bo brakuje motywacji. Jeśli otoczenie Ci jej nie daje, to zmień środowisko. Póki jeszcze możesz osiągnąć sporo. Sporo więcej, niż Ci się wydaje.
Piszesz bardzo mądre teksty. Czasem zastanawiam się jak mocno musisz być pocharatana przez życie… Zawsze w życiu ważne jest żeby iść do przodu i się rozwijać są ludzie którzy pójdą z Tobą, i tacy którzy nie dadzą rady. Tych drugich należy zostawić tam gdzie są i nie przejmować się opinią innych ludzi. To Twoje życie więc przeżyj je tak jak chcesz. Ridzina… tak to podstawa i fundament. Baza do wszystkiego w naszym życiu, a dzieci nadają jemu największy sens… miłego dnia Karen 👍
fizycznie bardzo, ale tak poza tym jestem po prostu „wrażliwą duszą” :) od zawsze miałam głowę pelną przemyśleń, a później wybrałam się jeszcze na takie studia.. tyle, że jestem praktykiem i obserwatorem świata, a nie teoretykiem ;) dzięki za miłe słowa i pozdrawiam! :)
Ja bym tylko rozgraniczyl – ciągle piszesz o urazach fizycznych. Jeśli powstały z twojej winy, w sensie ponoszenia zbyt dużego ryzyka, to zdecydowanie co innego, niż powstałe w wypadkach, gdzie nasze hobby, wybory itp nie miały na to wpływu.
Bo to dwie różne rzeczy.
no to u mnie większość nie miała najmniejszego wpływu :)
Napisałem to, bo też zaliczyłem parę, część poprzez uprawianie niebezpiecznych sportów, a inne przez znalezienie się w niewłaściwym miejsce o niewłaściwym czasie. No i w pierwszym przypadku całkowicie zaakceptowalem ów fakt, na zasadzie – pcham palec między drzwi, może być buba ;-).
Ale już tragiczny wypadek, w którym bierzesz udział, jako osoba nie mająca najmniejszego wpływu na to, co nastąpi, kaleczy psychę na całe życie.