Motopatologia

Lubię czasem poobserwować reakcję przechodniów na jazdę motocyklistów, w tym swoją. Jest na co popatrzeć. Bywają różne, generalnie jednak panuje atmosfera gorącej jak lawa nienawiści.

Zastanawiałam się chwilę, od czego by tu zacząć ten krótki wywód. Padło na proste „po co jeździmy”. Pytanie, które motocykliści zadają sobie od dziesiątek lat. Pytanie, które jest zadawane motocyklistom równie długo. I co? I nic. Studiując psychologię próbowałam nawet dojść do tego „dlaczego”, ale poległam na etapie projektowania ewentualnych pytań pod kwestionariusz do magisterki. W tym brakuje jakiejkolwiek logiki. Ewolucyjnie człowiek jest przystosowany do unikania zagrożeń, a my z własnej woli do nich lgniemy jak do miodu.

Do czego doszłam? Choroba? Raczej uzależnienie. Uzależnienie od adrenaliny, a po części nawet i od stresu. Z pozoru (a może nie tylko) porównywalne do narkotyków. U tej części motocyklistów, którzy mają nierówno pod kopułą i, nie czarujmy się, nie przestrzegają przepisów ruchu drogowego, próbują różnych dziwnych i ekstremalnych sztuczek czy też nawet pałują na torach (co wcale turbo bezpieczne nie jest) w organizmie niesamowicie odczuwalne są braki tych emocji, które są związane z jazdą. A jazda z ryzykiem. Jeśli jest to spokojne pyrkanie z miejsca w miejsce, to nie ma radochy. No risk no fun. To nie jest to, co jest potrzebne, żeby się nakręcić.

Po czym widać, że ktoś ma realny problem? Po zimie. Przeciętny Kowalski jeżdżący motocyklem w wolnym czasie, zimą pielęgnuje swoją zabawkę i czeka na wiosnę, mówiąc „nie mogę się doczekać”. Świr szuka adrenaliny w innych miejscach – jeździ samochodami, gokartami, pitbike’ami, crossami, chodzi na siłownie czy ćwiczy sporty walki. Wszystko, żeby w jakiejś części zrekompensować sobie braki emocji. W innym wypadku jest nie do zniesienia równie mocno, jak narkoman na odwyku. Typowy syndrom odstawienny.


I z jednej strony nie znosimy tego, że każdy wyjazd może się zakończyć śmiercią czy kalectwem, a z drugiej, nikt z nas nie chciałby spokojnego i bezpiecznego hobby pokroju szachów czy tenisa (choć w tym wypadku istnieje duże ryzyko np. zerwania więzadeł czy skręcenia kostki, to o śmierć na korcie obawiałabym się najmniej). To zupełnie nie dawałoby kopa. Podczas jazdy skupiasz się w stu procentach na tym co robisz, organizm wchodzi na potężne obroty i odcina myślenie o innych rzeczach. Kończąc czujemy euforię i z wypiekami na twarzy, mocno podniesionym głosem opowiadamy co się działo. To jest jeden z najsilniejszych narkotyków świata, bo zapędza nas tam, gdzie teoretycznie nie chcemy być. Na granicy. Jednocześnie odpycha nas wizja wypadku i przyciąga to, że szybka jest tylko garstka. Bo jeździć naprawdę dobrze nie może każdy. Trzeba mieć do tego odpowiednie predyspozycje, pomijając brak piątej klepki. Każdy błąd każdego z nas może się zakończyć tragicznie.

Oczywiście, pewne rzeczy zostały w tym tekście mocno wyolbrzymione, ale jedno jest pewne. Dla części ludzi to nałóg jak każdy inny. Czy to źle czy dobrze, chyba nikt nie ma prawa jednoznacznie oceniać. Dla „normalnych” to chora patologia, która stwarza zagrożenie. Pozostając obiektywnym, warto zwrócić uwagę na co innego – w większości przypadków motocyklista nie czyni nikomu żadnej krzywdy, a jeśli już dochodzi do wypadku, to ginie on sam. Trudno więc mówić o realnym zagrażaniu innym. To są naprawdę pojedyncze,  marginalne przypadki. I tutaj zakończę, a wnioski i refleksje pozostawiam wam :)

Jeden komentarz na temat “Motopatologia”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s