Miasto motórem

Zaczyna się (zazwyczaj, nie licząc setek kaskaderów bez uprawnień) od pierwszego, stresującego wyjazdu motocyklem na miasto podczas kursu kategorii A. Szybsze bicie serca, drżenie rąk, ogólne przerażenie. Miasto na dwóch kołach, bez blachy ochronnej dookoła, wygląda nieco bardziej przerażająco. Wszyscy są więksi, puszki wydają się ogromne jak amfibie, które co chwilę planują nas podstępnie zepchnąć z drogi. Tak to wygląda na początku.

Później każdy motórzysta staje się lokalnym cwaniakiem. Od ofiary do kota. Przeciskamy się między samochodami z gracją Ninjy i prędkością światła. Terroryzujemy biedne staruszki i straszymy dzieci. Jedno się nie zmienia. Puszki nadal czyhają na nasze życie. Z tą różnicą, że nie zawsze chodzi o to, że są szybsze. W sumie nigdy nie są szybsze. Czasem po prostu nas nie widzą, bo i nie ma takiej możliwości.


Dlatego musimy myśleć za siebie i wszystkie puszki w okolicy. Im większa prędkość, tym praca naszego mózgowego procesora musi być sprawniejsza i ogarniać większy obszar. Bez znaczenia czy Wrocław, Warszawa, Poznań, Kraków, Katowice, Gdańsk czy inne spore miasto. To mapa do gry. Kto popełni błąd, ten albo spada z planszy, albo znika bezpowrotnie.


Żeby było śmieszniej, na naszego żywota polują nie tylko zamyślone puszki, ale też kierowcy autobusów (Ci to dopiero mają czołgi do dyspozycji), psy (lubią atakować głośne i szybkie obiekty), dzieci (czasem lubią być atakowane), staruszki („a ja Ci pokażę!”), a także i oczywiście, stróże prawa.


Niektórzy mówią, że odpuścili już całkiem drogę, bo czują się na niej jak na polu bitwy. Ciężko się rozluźnić, gdy za każdym rogiem czyha śmierć z kosą. Trudno przekraczać granicę, skoro mamy do ogarnięcia dużo więcej zmiennych niż tylko własną jazdę. Dlatego też na torze jest przyjemniej – co nie znaczy, że bardziej bezpiecznie, bo połamać się czy zginąć można wszędzie. Uroki jednośladów. Czy poruszanie się motocyklem na co dzień ma w ogóle sens?


Dla mnie osobiście ma, bo daje mi dużego kopa energetycznego do wypełnienia zadań, które akurat mam do wykonania. Po drodze na misję zdążę zapomnieć, co miałam zrobić, więc i znika stres z tym związany. Tak też jeździłam np. na egzaminy na studia. Zero nerwów.

A jak jest z wami? Miasto czy za miasto? A może tylko tor? :)

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s