Większość stron motocyklowych opisuje jazdę jednośladem jako głęboce duchowe przeżycie, nieporównywalne do niczego innego. Jako mistyczne doznanie, uczucie, którego nie pojmie zwykły śmiertelnik. Wyniosłe. Taki chwalebny tekst czyta ów zwyczajny Kowalski i zastanawia się, co jest pięć i o co w tym wszystkim chodzi. Przecież jak jedzie autem, to też się przemieszcza, też może polecieć 200km/h, na upartego nawet przeciskać się między autami. Więc o co biega?
Nie, to nie będzie kolejny tekst pochwalny. Wręcz przeciwnie. „Zwykły śmiertelnik” zazwyczaj nie zdaje sobie sprawy z tego, jakie minusy kryją się za jazdą motocyklem. Nie zna uczucia spięcia wszystkich możliwych mięśni, kiedy lodowaty wiatr wpada pod kurtkę po tym, jak poniesie Cię fantazja i wracasz do domu przez las po nocnej jeździe. I co wtedy myślisz. Nie, nie chodzi mi o przekleństwa, chociaż tych też pada całkiem sporo. Mam na myśli dylemat dramatyczny – czy jechać szybciej, marznąc tym samym bardziej, ale być szybciej w domu, czy też zwolnić, by mniej wiało, ale przedłużyć tym samym tortury.
Kowalski nie ma także pojęcia, jak czuje się ścigaczowiec na swoim pięknym rumaku, kiedy to ma przyjemność kwitnąć na czerwonym świetle w środku miasta przy +35 stopniach Celsjusza w skórzanej kurtce. Każdy z jeżdżących zapewne doskonale zna to wspaniałe uczucie, kiedy to po trasie pełnej przygód dojeżdża na stację benzynową i ma gigantyczny kłopot ze zdjęciem z siebie leather jacket, która przykleiła mu się do ciała. W tym czasie po plecach leje się pot niczym woda z nieszczelnego kranu. Jakby tego było mało, na dodatek temperatura ciała osiąga zenit możliwość i stojąc na słońcu ma wrażenie, że zaraz upadnie.
Jest na to proste i tanie rozwiązanie – latanie w krótkim rękawku. Znane i lubiane podróże na zdrapkę. Nie potępiam, ale doskonale wiem, jakie są objawy zostawienia sporej ilości gołej skóry na asfalcie, ile to się goi i że zostaje na amen. Tak upiększyłam sobie dół pleców, na którym planowałam zrobić tatuaż. Zrobiłam, kolejnego już tam nie zmieszczę, tylko wzór jakiś taki mało ciekawy. A uczucie wydłubywania piachu i brudu z otwartej rany, aj. Szczyt przyjemności masochisty. Zresztą na rękach też zostały ślady i pewnie szybko nie znikną. Bywa.
Co jeszcze z ciekawostek? Jazda w deszczu. Mokre buty, w których woda stoi jak w kałuży. Krople wody na kasku… Próbujesz podnieść szybkę, bo niewiele widzisz, to w sekundę ślepniesz, bo Twoje oczy zostają zatopione. Szybka zaczyna parować. Jest super. Czujesz, że pod kurtką też jest już mokro. A po dotarciu do domu, weź to z siebie zdejmij…
I na koniec to, co Kowalski akurat kojarzy bardzo dobrze. Wypadki, upadki. Każdy, kto sporo jeździ, przeżył to niejeden raz. I doskonale kojarzy dźwięk motocykla szurającego po asfalcie. Tak charakterystyczny, że obudzona w środku nocy jestem w stanie bezbłędnie przywołać go z pamięci. I uczucie, kiedy ciężko jest się podnieść z łóżka, bo wszystkie kości są poobijane jak gruszka. Nie mówię o żadnej ekstremie, złamaniach czy amputacjach tylko o zwykłej, niegroźnej glebie. I tak boli i tak.
Tak więc Panie i Panowie, why we ride? W 99% przypadków nie mamy z tego ani grosza, już nie wspominam o kosztach, które ponosimy. Poświęcamy czas, kasę i zdrowie na robienie czegoś, co nie jest nam w życiu zupełnie do niczego potrzebne, mało tego, ryzykujemy z tego powodu życie. Damn, to musi być coś więcej niż tylko pasja. I chyba jest. Nie wiem, bo nie znam odpowiedzi, nie znam tez przyczyn. Takie życie.
super pasja. zazdroszczę!
super pasja, pozdrawiam!