Żeby coś robić dobrze, wcale nie trzeba tego kochać. Pewnych rzeczy można się wyuczyć, tak samo, jak można skutecznie udawać zainteresowanie pewnymi sprawami. Co innego lubić coś robić, a co innego mieć ten magiczny „błysk w oku”. Mówiąc szczerze, ten błysk cieszy mnie za każdym razem, gdy go u kogoś widzę. Nieważne, czy ktoś gada o wędkarstwie czy nurkowaniu, jeśli jara się tym tak mocno, że w jego oczach widać iskierki, to jest pełen ogień. Tak właśnie powinno być.
Albo grubo, albo wcale. Hasło trochę śmieszne, trochę sarkastyczne, ale pewne tematy wyczerpuje. Jeśli słyszę, że kogoś wielką pasją jest zajęcie X czy Y, a potem widzę, że błysku w oku próżno szukać, a na dodatek zamiast robienia czegoś z sercem, okazuje się działać pod publiczkę, na mojej twarzy znów pojawia się uśmiech i tym razem wcale nie z radości. Ludzie lubią być fajni, niestety coraz rzadziej robią coś po prostu dla siebie. Bardzo łatwo jest wyłapać różnice.
Oczywiście w przypadku motocyklistów znam i takich i takich, zresztą nikt nikomu nie karze być fanatykiem dwóch kółek. Można po prostu jeździć sobie w weekendy, albo „lubić motocykle”, nie trzeba być od razu psychopatą, który tym żyje. Takich znam naprawdę niewielu (i niestety się do nich zaliczam). Jak trafi swój na swego, to koniec.
Będąc takich oderwańcem ciężko jest odnaleźć wspólny język z tymi „normalnymi”. Szydło prędzej czy później wyjdzie z worka. Wszyscy oderwańcy są w pewnych kwestiach do siebie podobni i tego zmienić się nie da. Wiem, bo kiedyś próbowałam zmienić siebie, co nie dość, że skończyło się fiaskiem, to jeszcze niemal katastrofą. Oszukiwać się nie można, lepiej robić to co się kocha, z tymi, którzy to rozumieją.
Pytanie za sto punktów. Jak ten wywód ma się do motocykli? Ano ma. W dzisiejszych czasach wmawia się nam, że możemy wszystko. Bzdura. Nie zostanę modelką, bo pomijając wszystkie inne, liczne minusy, mam za małe cycki. I choćbym wykonała tysiąc operacji plastycznych, nigdy nie będę z natury tak piękna jak gwiazdy wybiegów. Politykiem też nie zostanę, bo gdzieś mam tę ich paplaninę. Lekarz? Może gdybym całe liceum siedziała w książkach do fizyki i chemii, a na studiach ryła po nocach… Może, problem w tym, że wolałam czytać do poduszki o silnikach. To, że możemy wszystko, to bullshit. Możemy zrobić bardzo dużo, ale w tych dziedzinach, w których po prostu możemy być dobrzy. Można się czegoś wyczuć, ale taki rzemieślnik nigdy nie pobije naturalnego talentu, nawet jeśli ten będzie się lekko obijał.
Inną ciekawą kwestią jest to, kogo wokół siebie skupiamy. Żyjąc jakąś pasją, przyciągamy jak magnes osoby o podobnych upodobaniach, bo możemy godzinami pierdzielić o głupotach. Nikt inny nie zrozumie tak dobrze durnych pomysłów, jak ktoś mający równie nierówno pod sufitem. Wyłapujemy się nawzajem. Dzisiejsze czasy mocno temu sprzyjają – kiedyś jedyną opcją były spotkania w określonym miejscu, ewentualnie zapoznanie „ktoś przez kogoś”. Dzisiaj mamy internetowe fora, grupy, aplikacje, bla bla. Mi to dużo pomogło, bo poznałam wielu ciekawych ludzi, jednak Ci najważniejsi nie pochodzą wcale z sieci. I mam nadzieję, że spotkania na znanych miejscówkach, bez większego powodu, dalej będą miały miejsce – to zdecydowanie lepsze niż rozmowy przez Facebooka. Chyba, że część tych internetowych znajomości uda się przenieść na normalny grunt, do „real life” – wtedy będzie całkiem nieźle.
To tyle wywodów. Kiedyś marzyłam o tym, żeby pojechać koło kogoś na gumie, żeby mieć takie zdjęcia, no wiecie, dwa motocykle obok siebie na kole, żeby chociaż zbliżyć się do tego poziomu. Mało kto w to wierzył. Udało się. Teraz myślę o tym, co jeszcze można ciekawego zrobić, nagrać, jak przekształcić wielką pasję w sposób na życie. Ktoś mi niedawno powiedział, że pieniądz zawsze znajdzie prawdziwą zajawkę. Jakiś czas temu miałam na to pomysł i teraz z biegiem czasu wiem, że to byłby sukces i miałam rację, jednak do tego już nie mogę wrócić – czas zadecydował inaczej. Koncepcja musi ulec zmianie i na pewno tak się stanie. A póki co dzięki wam wszystkim za to, że chce się wam czytać te marne wypociny, odwiedzać fanpage’a, bloga itd. Zakładając stronę na Facebooku liczyłam co najwyżej na „lajki” znajomych, a miał być to tylko sposób na upamiętnianie kolejnych etapów mojej motocyklowej przygody. Wyszło nieco inaczej, a i tak jest fajnie. Nigdy nie będę działać pod publiczkę i wrzucać swoich zdjęć na motocyklu w staniku (albo i bez), bo takie obrazki są zarezerwowane i pilnie strzeżone. Mam do siebie szacunek. Nie interesuje mnie pusty fame, tylko czerpanie maksimum z zajawki, która daje mi mega energię do życia. Najchętniej dzieliłabym to z kimś równie pokręconym, bo razem można więcej. Póki co mam jednak genialnych przyjaciół, którzy pomagają mi na każdym kroku i mogę na nich liczyć. A dzięki stronie i internetowi mogę bawić się i łączyć swoje dwie wielkie pasję – fotografię i motocykle. Jeszcze raz dzięki za waszą „internetową obecność”! :)
Powiem Ci, że średnio mnie ruszają internetowe wywody i niechętnie się udzielam na forach, blogach czy innych tego typu ale muszę napisać, że dobrze prawisz. Trafnie opisałaś ludzi i ich sposób postrzegania „pasji”. Też lubię się otaczać osobami, z którymi wiem, że mógłbym o motocyklach, jeździe na gumie, offroadzie rozmawiać od rana do wieczora i żaden z nas nie byłby znudzony. Internet super sprawa jeśli chodzi o miejsce na poznawanie nowych ludzi z podobnym zamiłowaniem ale jednak nie do końca jest to to czego szukam, bo za dużo jest tam bezsensownego pierdolenia i spiny, wielcy znawcy z syndromem lewa w górę, dla których najważniejsze w jeździe jest aby inni postrzegali nas jak najlepiej… Nosz ja pierd… Tęsknie za starymi czasami, starą „gwardią” z miejscówek. Świetnie jak raz na parę miesięcy uda się spotkać kogoś z tej ekipy, kto zapieprzał na gumie i zawsze marzyło się, że kiedyś i ja będę tak latał no i się udało, i można razem poganiać na tym samym poziomie i kolega stwierdzi, że zajebiście masz hebel ogarnięty. Ostatnio przesiedliśmy się wszyscy na endurasy i dzięki temu poznałem wiele świetnych osób, nie przez internet a osobiście gdzieś tam w terenie, gdzieś tam ktoś znajomy znajomego dołączył i nie ma dnia żeby nie było telefonu „słuchaj, kiedy latamy? Masz dzisiaj czas? No to lecimy za pół godziny”. Najfajniejsze, jest to że każdy każdego motywuje do działania, do pokonywania co raz to większych przeszkód, do jazdy na ostatkach sił. Po zawodach telefony – „stary szacun, dobre miejsce”, „Ty też dobra lokata chłopie”. Chce się Ż. ;) Gdzieś tam w sumie trafiłem na Twój FB bo ktoś tam ze znajomych polubił. Mówię, kurde jak na babę to słuszna guma. Ale od momentu jak kupiłaś 954 to o wiele lepiej mi się patrzy na foty, zwłaszcza jak pion jest konkretny, dlaczego? Bo uwielbiam ten motocykl, marzę o nim ale nie mogę go kupić… Albo kupię… Nie, dupa, nie kupię bo się zabiję haha. Daleko Ci do tych dzid co wyświetlenia mają bo cyca i dupę pokażą a „przy okazji” coś tam polatają na moto, autem bokiem i takie tam. I dobrze. I tak trzymać!
Powiem Ci, że średnio mnie ruszają internetowe wywody i niechętnie się udzielam na forach, blogach czy innych tego typu ale muszę napisać, że dobrze prawisz. Trafnie opisałaś ludzi i ich sposób postrzegania „pasji”. Też lubię się otaczać osobami, z którymi wiem, że mógłbym o motocyklach, jeździe na gumie, offroadzie rozmawiać od rana do wieczora i żaden z nas nie byłby znudzony. Internet super sprawa jeśli chodzi o miejsce na poznawanie nowych ludzi z podobnym zamiłowaniem ale jednak nie do końca jest to to czego szukam, bo za dużo jest tam bezsensownego pierdolenia i spiny, wielcy znawcy z syndromem lewa w górę, dla których najważniejsze w jeździe jest aby inni postrzegali nas jak najlepiej… Nosz ja pierd… Tęsknie za starymi czasami, starą „gwardią” z miejscówek. Świetnie jak raz na parę miesięcy uda się spotkać kogoś z tej ekipy, kto zapieprzał na gumie i zawsze marzyło się, że kiedyś i ja będę tak latał no i się udało, i można razem poganiać na tym samym poziomie i kolega stwierdzi, że zajebiście masz hebel ogarnięty. Ostatnio przesiedliśmy się wszyscy na endurasy i dzięki temu poznałem wiele świetnych osób, nie przez internet a osobiście gdzieś tam w terenie, gdzieś tam ktoś znajomy znajomego dołączył i nie ma dnia żeby nie było telefonu „słuchaj, kiedy latamy? Masz dzisiaj czas? No to lecimy za pół godziny”. Najfajniejsze, jest to że każdy każdego motywuje do działania, do pokonywania co raz to większych przeszkód, do jazdy na ostatkach sił. Po zawodach telefony – „stary szacun, dobre miejsce”, „Ty też dobra lokata chłopie”. Chce się Ż. ;) Gdzieś tam w sumie trafiłem na Twój FB bo ktoś tam ze znajomych polubił. Mówię, kurde jak na babę to słuszna guma. Ale od momentu jak kupiłaś 954 to o wiele lepiej mi się patrzy na foty, zwłaszcza jak pion jest konkretny, dlaczego? Bo uwielbiam ten motocykl, marzę o nim ale nie mogę go kupić… Albo kupię… Nie, dupa, nie kupię bo się zabiję haha. Daleko Ci do tych dzid co wyświetlenia mają bo cyca i dupę pokażą a „przy okazji” coś tam polatają na moto, autem bokiem czy coś. I dobrze. I tak trzymać!
Witam!
Widzę że Twoja pasja pochłania Cię całą. W każdym aspekcie motocyklowych wyzwań. Szukam zajawki, która może mnie tak samo pochłonąć. Możesz podpowiesz jak zacząć?