Uwaga, tym razem będzie mało merytorycznie. Takie trochę pitu pitu, napisane pod wpływem doświadczeń i wydarzeń życiowych. „Latam na motorze” – jak to dumnie brzmi. W społeczeństwie panuje przeświadczenie, że człowiek mający pasję jest fajny. I tak, fajny jest dostojny wąsacz przemierzający świat na swym lśniących Harley’u. Fajny jest też mototurysta, opakowany dziesiątkami toreb i kufrów, podróżujący na drugi koniec Polski. Całkiem spoko jest nawet niedzielny kierowca, który co weekend dosiada swojego wściekłego Bandita 600 (bez obrazy dla posiadaczy!). Bycie „fajnym” kończy się wtedy, gdy na tapetę wskakują motocykle sportowe.
Są ludzie, do których stety niestety się zaliczam, dla których motocykle to nie tylko pasja, to część życia. Problem w tym, że przeciętny człowiek, który na pytanie „co lubisz robić w wolnym czasie”, słyszy odpowiedź „jeździć”, puka się w czoło i z automatu stawia Cie na równi z intelektualnym troglodytą. Inteligentni ludzie chodzą do kina, teatru, czytają książki, w najgorszym razie ochoczo ruszają na siłownię, bo bycie fit jest teraz bardzo trendy. Ale jeździć? Co fajnego jest w standardowym tripie, polegającym na przejeździe z punktu A do punktu B (opcjonalnie bez celu, gdzie traficie tam traficie), wypaleniu sporej ilości paliwa i odpaleniu Red Bulla w miejscu docelowym, gdzie na dodatek spędza się kawał czasu, gadając o pierdołach (z naciskiem na tematy motoryzacyjne)? Nie wiem. Marnowanie czasu w gronie równie walniętych ludzi to po prostu wyrywka z życia. Nic ambitnego, godnego naśladowania ani twórczego.
Trochę niezbyt pasuje to do obrazu współczesnego świata, gdzie ludzie muszą robić rzeczy, które ukazują ich wybitne cechy i zdolności, podkreślając jednocześnie intelekt. Budowanie pozycji i takie tam. Gapienie się w niebo kawał drogi za miastem, z puszką energetyka w jednej dłoni i szlugiem w drugiej, to nie jest zajęcie wzbudzające szacunek. Raczej pogardę, bo tak głupie i mało ambitne sposoby spędzania wolnego czasu mogą mieć tylko osoby z IQ stanowczo w dolnych granicach normy.
Mam wrażenie, że podświadomie ludzie zawsze będą patrzeć na takie zajawki z góry, bo sprawa nie tyczy się tylko motocykli. Pytanie, czy właśnie o to w życiu chodzi, by koniecznie być „superfajnym”. Sama miałam wybór, po całkiem niezłych studiach – iść pracować w zawodzie (lub w korporacji), albo w motoryzacji. Łatwo się domyśleć co wybrałam. I nie żałuje, chociaż może dziś zarabiałabym więcej, a w „wyższych kręgach” patrzono by na mnie inaczej niż teraz. Tyle, że pozycja i kasa to nie wszystko. I właśnie dlatego wole marnować czas na łonie natury, w towarzystwie równie ograniczonych osobników jak ja, niż na siłę udawać, że interesuje mnie aktualna sytuacja gospodarcza na Wyspach Świętego Tomasza i Książęcej – co nie znaczy, że moje ambicje są niskie. Powiedziałabym nawet, że aż za wysokie ;) Nie znaczy to także, że jedyny temat na który potrafię się wypowiedzieć w miarę płynnie, to motoryzacja. Nawet mimo tego, że wole czas spędzać w garażu, zamiast w teatrze. Niech więc każdy robi w życiu to, co lubi. Po prostu :)
Masz problem z akceptacja w swoim środowisku ale tym niemotocyklowym ? Uważasz, że branża motoryzacyjna skupia ludzi mniej inteligentnych od tych po psychologii ? Tłumaczysz się przed sobą: dlaczego tak a nie inaczej ? Nie ulegaj zniewoleniu środowiskowemu bo zatracisz samą siebie. Pasja jest pasją i nie potrzebuje usprawiedliwienia. Jeśli ktoś tego nie rozumie jest zadłużony intelektualnie, a jeśli głośno to wyraża to zadłużenie jest hipoteczne…. Sam jestem pasjonatą motoryzacji wszelakiej …. I dziś będąc menadżerem w sporej firmie branży automotive jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi…. Bo nie „chodzę do roboty” a realizuje marzenia…. Ciągle…. Jeśli masz pasje, pieniądze szybko ją znajdą. Tak jest świat zbudowany. A motocykl…. Tak jest moją kokainą i swojego rodzaju objawieniem, od którego wszystko się zaczęło…. Ale z racji wieku, żony, dwójki dzieci, już tylko wycieczki w Bieszczady mi pozostają :-) choć czasami, kiedy nikt nie patrzy, pozwalam sobie na duży łyk adrenaliny, duży dla mnie, dla Ciebie ledwie kropla :-).
Motormania ma rożne etapy i wraz wiekiem się zmienia, ale nie tłumacz się przed światem, a już tym bardziej przed sobą, tylko bierz ile się da… Carpe diem… :-)
Zawsze chcialam jezdzic motocyklem, ale zrobilam uprawnienia dopiero w wieku 27 lat . W wieku 15 lat sprobowalam po raz pierwszy i wiedzialam ze kiedys bede miala motocykl. Potem bylo duzo innych spraw i nawet nie mialam z kim jezdzic i temat odkladalam na potem. Jak poszlam na prawko to znajomi i rodzina krecili glowami, mowili „zajmij sie normalnym zyciem, slub wez i dzieci sobie zrob”, „zabic sie chcesz”, „to nie dla kobiet”, „600-tka?-kup sobie 125”, „i tak nie zdasz”, albo „nie szkoda ci kasy? pojezdzisz rok potem predzej czy pozniej wpadniesz w pieluchy i kasa zmarnowana”
Gdy na pytanie co bedziesz robic w niedziele odpowiadam – jade na morze albo gdzies, znajomi pukaja sie glowe ” w ten upal?, bedziesz marnowac pieniadze i czas zeby jechac 150km, zeby napic sie kawy?” -odpowiadam ” a ty bedziesz lezec plackiem i smazyc sie na machon albo gapic sie w tv od pol dnia?” Kto bardziej marnuje czas? Ja nie marnuje, spedzam go robiac to co lubie i wierze, ze z kazdym przejechanym kilometrem jestm lepszym kierowca.
W tym kraju gdy mezczyzna jezdzi motocyklem jest jeszcze okej, ale kobieta budzi wielki sprzeciw, bo od kobiety oczekuje sie zbyt wiele i zycia wg schematow. Od kobiet oczekuje sie wszystkiego juz od dziecka – grzeczna w szkole, potem matura na 5-studia, slub- 2 dzieci (przynajmnijej)- potem niech siedzi w domu i zajmuje sie dziecmi i gotuj dla meza… nieeee jak siedzi w domu tez zle..niech idzie do pracy, ale tak tez zle…
Robmy to co kochamy i zadawalajmy siebie, tylko sibie! To nasze zycie i przezyjmy je tak jak chcemy!!! Jesli kochasz szybkie motocykle i jazde na krawedzi-rob to! Jesli chcesz przemierzyc Europe na motocyklu-zrob to! Zycie jest za krotkie, zeby robic cos czego sie nie lubi!
Popieram w 100%!