Mam tendencję do wpadania na głupie i stosunkowo spontaniczne pomysły. Jednym z nich był wypad na Tor Jastrząb. Nie wiem skąd to się wzięło i kiedy, grunt że wypaliło. Jestem z Wrocławia, więc wyjazd na obiekt znajdujący się pod Radomiem to nie lada wyzwanie. Na dodatek w ostatniej chwili na gwałt szukaliśmy transportu. W końcu dwa motocykle zostały przywleczone przyczepką doczepioną do Meganki w kombi. Wprawdzie podróż trwała długo, ale najważniejsze, że w ogóle dotarliśmy :)
Poranny (yyy, popołudniowy?) briefing polegał na omówieniu nitki toru oraz dosyć arbitralnym podziale na grupy. Do najszybszej trafili Ci, którzy już wcześniej jeździli na Jastrzębiu, a B i C wybierał instruktor „na oko”. I tak „na oko” uznał, że jednak jestem z tych średniozaawansowanych, a nie początkujących. I tak na pierwszą sesję wyjechałam jako grupa B. Po zjeździe do depo odwiedził mnie ten sam, bardzo miły zresztą, instruktor i z prędkością światła wykopał mnie do A. I dobrze, bo jeździło się zdecydowanie łatwiej bez ciągłego wyprzedzania.
Na pierwszy wyjazd dosiadłam Gixxa 600 K5, na którym w życiu przejechałam ledwo kilka kilometrów. Zero wjeżdżenia, w związku z czym początkowe kółka kręciłam z lekkim dystansem, tym bardziej, że stał na Dunlopach D212, a ja ostatnio męczę tylko Supercorsy. Szybko wyczułam maszynę i na drugim wyjeździe było już naprawdę szybko. Złożenia fajne, prędkość coraz większa iiii… i odjechał przód w stosunkowo wolnym prawym zakręcie. Mój błąd, a właściwie dwa – raz, że jechałam tam za szybko, dwa, ciśnienie w oponie najprawdopodobniej było za duże, mimo, że wcześniej je nieco obniżyliśmy. Zdarza się. Niestety, okazało się, że Suzuki już dalej nie pojedzie – wizualnie nie wyglądało najgorzej, ale wyłamana klamka hamulca i urwany zupełnie prawy set pokrzyżowały plany szybkiej odbudowy.
Posiedziałam jedną sesję w depo, żeby wyczuć na ile nadaje się do dalszej jazdy. Dobry kolega zaproponował mi użyczenie swojej maszyny, na której zresztą jeździłam już wcześniej na Kisielinie (dzięki Tomasz!). I tak po godzinie przerwy wróciłam na tor, już na CBR600RR. Widać było, że czuje się na niej nieco lepiej jak na Gixxie, kwestia wyczucia. Blokady nie było żadnej, pomijając nieco większy respekt do tego prawego zakrętu, na którym się wyłożyłam :D Największy problem stanowiły dla mnie sekcje bardzo wolnych winkli w środku toru, bo jechałam je po prostu zbyt wolno. Pod koniec zaczepiłam się za chyba najszybszą osobą na torze – miłym Panem na BMW S1000RR HP4 i wtedy sytuacja się nieco poprawiła, bo podpatrzyłam jego sposób na przemieszczanie się po tym fragmencie obiektu. Wcześniej niespecjalnie miałam do kogo się przylepić, bo ciężko było znaleźć kogoś szybszego – pod żadnym pozorem nie interpretujcie tego jako samozachwyt, wręcz przeciwnie, ze swojej jazdy jestem średnio zadowolona. Po prostu tak się ułożyło.
Jeśli chodzi o sam tor, to przed wyjazdem słyszałam, że asfalt jest „specyficzny” i to prawda. Jest naprawdę mało przyczepnie. Nawet dobrze dogrzane przez koce opony, w tym wypadku Dunlopy D212 i Pirelii Supercorsa, nie trzymały jakoś wyśmienicie dobrze. Do tego zakręty nie są wyprofilowane, więc owal nie pomaga się składać tak jak na przykład na Wallrav Race Center. Nitka jest ciekawa, bo mamy i całkiem długą prostą, i sporo bardzo ciasnych winkli. Szkoleniowo miód malina, bo nawet ten nieszczęsny brak przyczepności uczy bardzo wiele.
Przy okazji pozdrawiam wszystkich, których poznałam na torze (a raczej w depo). Jak to zwykle bywa na track dayach, atmosfera była bardzo fajna. Mocno zaskoczyło mnie to, że parę osób mnie kojarzyło. Szczególnie miłe były ciepłe słowa odnośnie mojej jazdy, a także, a właściwie przede wszystkim, zdjęć z MotoGP. Hasło „oooo to Ty zrobiłaś to zajebiste zdjęcie Rossiego na gumie i prowadzisz fanpage!” padło kilkanaście razy. Dzięki! Motywujcie mnie do dalszej pracy :)
Jeśli chodzi o pomysły i plany, to w tej chwili haruje jak wół, żeby spełnić jeden z nich. Nie będę mówić głośno, póki nie zrealizuje celu, a do tego potrzebne są pieniądze – jak to bywa w przypadku tej pasji. Najważniejsze, że cały czas idę małymi kroczkami do przodu, a przy okazji genialnie się przy tym bawię. I oby tak było nadal! :)
PS. Wszystkie zdjęcia (oprócz ostatniego) wykonał Damian Nowak. Sprawdźcie chłopaka, bo ma talent fotograficzny, a przy okazji wielką miłość do dwóch kółek -> Damian Photography :)