Kiedy w sierpniu 2014 pierwszy raz wybrałam się na wyścig MotoGP jako fotograf miałam obawy, że nieprędko uda mi się zaliczyć podobną przygodę. Najbardziej realne wydawało się powtórzenie wyjazdu do Brna. Tymczasem niedawno, dosyć spontanicznie, pojawił się temat Grand Prix Katalonii na torze Circuit de Barcelona-Catalunya. Ci, którzy mnie znają, doskonale wiedzą, że na tego typu akcję nie trzeba mnie dwa razy namawiać ;) Klamka zapadła.
Ostatecznie w gorącej Barcelonie spędziliśmy pięć kapitalnych dni. Z Polski wybraliśmy się siedmioosobową ekipą. Mieszkaliśmy w samym centrum miasta, niedaleko Plaça de Catalunya. Myślę, że nie muszę pisać o tym, jaki klimat panuje w stolicy Katalonii. Jednak oprócz wizyt na plaży, kąpieli w morzu i nocnego włóczenia się po wąskich, klimatycznych uliczkach, głównym punktem programu był weekend z MotoGP.
Wieczorami nie próżnowaliśmy – Barcelona nocą ma swój niepowtarzalny klimat :)
Wszystko zaczęło się w piątek, kiedy to po wyjątkowo krótkiej nocy i ciężkiej pobudce, wyruszyliśmy rano pociągiem z Barcelony do Montmelo, gdzie znajduje się tor. Każdego śmiałka, który chce przetransportować się z miasta na Circuit de Barcelona-Catalunya czeka całkiem niezła wyprawa. Najpierw ok. 30min jazdy komunikacją „miejską”, a następnie ok. 40min spaceru pod górkę. Widoki z toru rekompensują jednak trudy maszerowania w upale. Zresztą podczas weekendu żartowaliśmy, że wszystko jest całkiem nieźle przemyślane – rano, gdy jest jeszcze chłodno i wszyscy są stosunkowo wypoczęci, trzeba wdrapać się na górę. Po południu, gdy nikt nie ma już sił, pozostaje stoczyć się na dół. We wszystkim da się znaleźć pozytywy ;)
Poszukiwanie miejsc, nauka toru :)
Pierwszy dzień na „nowym” torze zawsze jest stosunkowo trudny – nie zna się skrótów, a podczas treningów obsługi zazwyczaj jest zdecydowanie mniej niż podczas niedzielnych wyścigów, nawet część przejść bywa zamknięta. Po odebraniu akredytacji i wejściu na obiekt stanęłam przed wyzwaniem dostania się na pas bezpieczeństwa, którym poruszają się fotografowie. Zajęło mi to cały pierwszy trening kategorii Moto3. Cały piątek krążyłam w upale pieszo po pasie, ponieważ busów wożących fotopstryków było jak na lekarstwo. Dodam tylko, że sam tor ma 4,7km długości, a pas od strony zewnętrznej siłą rzeczy jest dużo dłuższy, bo „obchodzi” nitkę. Łatwo sobie wyobrazić, ile kilometrów miały na liczniku nogi po tej eskapadzie ;)
Sobota była już zdecydowanie łatwiejsza. Poprawiła się częstotliwość kursowania busików, dzięki czemu miałam możliwość szybszego przemieszczania się z zakrętu na zakręt. Przez cały dzień opracowywałam też strategię na wyścigi – gdzie i w którym momencie się transportować, które zakręty wybrać i kiedy wracać do centrum prasowego na przerwę. Wbrew pozorom jest to dosyć skomplikowane zadanie. W tym momencie warto dodać, że „centrum prasowe” na torze w Barcelonie usytuowane jest w budynku na padoku, na pierwszym piętrze. Widać z niego doskonale prostą startową i pitlane. W środku znajduje się ogromna ilość monitorów, na których można oglądać rywalizację na torze oraz sprawdzać na bieżąco czasy i statystyki. Do dyspozycji mediów są stoliki, prąd oraz… wyjątkowo drogi internet. Na szczęście kilkanaście metrów dalej, w samym padoku, łapała niezabezpieczona sieć „padok”, dzięki której przy odrobinie wysiłku miałam kontakt ze światem ;)
Na niedzielne wyścigi zdecydowałam się porzucić walizkę z jedzeniem i piciem, i przemieszczać się tylko ze sprzętem w dłoni. Miało to zaoszczędzić czas i tak faktycznie było, bo zamiast jeździć busami łapałam fotografów „VIP”, którzy poruszali się na skuterach i korzystając z ich uprzejmości transportowałam się z prędkością światła. Minus był taki, że po dwóch wyścigach błagałam o wodę, na szczęście udało się zdobyć ją od kolegi przez siatkę oddzielającą trybuny od pasa ;) Wracając do atrakcji, to nim na torze rozpoczęła się prawdziwa rywalizacja, miałam przyjemność obejrzeć poranne warm-upy w towarzystwie Micka Fiałkowskiego i Adama Badziaka w kabinie komentatorskiej Polsatu Sport. Przy okazji bardzo dziękuje chłopakom za możliwość przyjrzenia się ich pracy – naprawdę robi to wrażenie, tym bardziej, że pomieszczenia dla telewizji usytuowane są na górze trybuny przy prostej startowej i jest tam naprawdę niesamowity hałas, a mimo to w TV nie słychać tego zupełnie. Szaleństwo!
Efekty swojej pracy oceniam generalnie pozytywnie. Tak naprawdę miałam chyba najkrótszy obiektyw ze wszystkich fotografów na torze – standardowe minimum to było 300mm, a zdarzały się też dłuższe sprzęty. Moje 70-200 wyglądało przy tym dosyć marnie. To wymuszało na mnie większy wysiłek podczas planowania strategii i dobierania miejsc – musiałam stać w punktach najbliższej linii przejazdu, żeby w ogóle było na zdjęciach widać zawodników. Generalnie sztuka ta się udała, duża w tym zasługa matrycy Canona 5d mkII, dzięki której mogłam pobawić się w wycinanie bez dramatycznych strat na jakości :) Całą fotorelację możecie obejrzeć TUTAJ. Chętnie dowiem się, czy podobają wam się efekty końcowe – wszelkie opinie i komentarze mile widziane :)
Tymczasem planujemy już kolejne wyjazdy. Z pewnością Barcelona to nie będzie moja ostatnia wizyta na MotoGP. Muszę przyznać, że na torze czuje się jak dziecko w Disneylandzie. Interesuje mnie każdy szczegół – ułożenie ciała poszczególnych zawodników, linie przejazdu, praca zawieszenia, hamulców, punkty hamowań i tak dalej, i tak dalej. Mogłabym siedzieć tam godzinami i po prostu patrzeć. Choć nie, nie tylko patrzeć – najważniejszym punktem programu jest dźwięk. Motocykl MotoGP przelatujący kilka metrów od Ciebie z prędkością ponad 340km/h to coś niesamowitego! A odgłosy zmiany biegów… Tego nie da się zapomnieć :))