I wreszcie przyszedł maj, długo oczekiwana wiosna i prawdziwy sezon motocyklowy. Od kilku miesięcy w terminie 11-12 maja 2015 miałam zaplanowany wyjazd na węgierski tor Pannonia Ring, więc czekałam na ten moment bardzo niecierpliwie :D W ramach przygotowań sporo trenowałam, a nawet zainwestowałam w swoją starą dychę, kupując do niej stalowy oplot z Hela i robiąc mały serwis hamulców.
Niestety, miałam wykupiony tylko jeden dzień na torze, ale i tak muszę przyznać, że sporo mnie on nauczył. Początek dnia to czas 2:39, a pod koniec, podczas wyścigu, wykręciłam 2:26. Rezultat nie powala, jednak biorąc pod uwagę, że był to mój drugi wyjazd na tor w życiu, w tym pierwszy na Pannonia Ring i pierwszy na litrze, jestem zadowolona. Z naszej wyjazdowej ekipy byłam trzecia na osiem osób (w tym siedmiu facetów…), za „weteranem” torowych bojów Krzyśkiem i Marcinem, który jest zdecydowanie lepszy i bardziej doświadczony ode mnie. Jednak bardziej niż z samego czasu, ciesze się z występu w wyścigu. Ale od początku…
Dzień „torowy” rozpoczął się dla mnie około 7:00, kiedy to ruszyłam w stronę sanitariatów na węgierskim padoku. Ogarnęłam się i narzuciłam na siebie ciuchy termo, które w ciągu dnia ratowały mój organizm. Od 8:00 przed boksem numer 1 odbywał się obowiązkowy przegląd techniczny, a jeszcze wcześniej należało odebrać transpondery (urządzenia do mierzenia czasu) z biura zawodów. Jeśli chodzi o to małe urządzonko, to warto dobrze je zamocować do motocykla, bo zgubienie transpondera jest bardzo kosztowne. Trytki załatwiają sprawę, ale radzę użyć przynajmniej dwóch i mocno je zacisnąć ;) Wracając do poranka, to przegląd techniczny troszkę podniósł mi ciśnienie, ponieważ mój „zestaw napędowy”, a konkretnie łańcuch, jest już pod koniec swojego żywota, a Pan kontrolujący maszyny zwraca na ten element szczególną uwagę, podobnie jak na stan klocków. Na szczęście po badawczym „kopnięciu” reprezentant firmy Fiala Motorsport dopuścił mojego ścigacza do treningów. Uf. Później okazało się (ależ niespodzianka…), że mój kask także spełnia wszelkie wymogi i dostał odpowiednią naklejkę.
Pierwszy wyjazd na tor miał miejsce o 9:00. Szczęśliwie miałam do dyspozycji lifty na przód i tył, a także koce grzewcze na oba koła, co naprawdę dużo mi pomogło. Poza tym dzień przed, już na torze (a właściwie na padoku ;) ), założono mi na tył „gościnnie” bardzo świeżego Dunlopa po jednym dniu treningów na torze. Ten zestaw sprawdził się znakomicie, bo motocykl generalnie nie łapał uślizgów, wręcz przeciwnie, uroczo szedł na gumę przy żywszym dodawaniu gazu. Początkowo zmagałam się z bardzo częstą i mocną shimmą, później maksymalnie skręciliśmy amortyzator skrętu i było nieco lepiej. Pierwsze dwie sesje poznawałam tor, bo nigdy na nim nie byłam, a nagrania onboard z jazdy Andreasa Meklaua oglądane na YouTube to niestety nie wszystko :D Później mogłam się już skupić na jeździe.
Okazało się, że moja grupa składa się z zawodników wolniejszych ode mnie, przez co dłuższy czas zamiast poprawiać wyniki, zmagałam się z intensywnym treningiem wyprzedzania. To też cenne doświadczenie, ale niestety nie pomagało w złapaniu odpowiedniego rytmu i przejechaniu choćby jednego czystego okrążenia. Pewnie dlatego najlepszy rezultat zanotowałam w wyścigu, kiedy jechali ze mną lepsi zawodnicy i nikt mnie nie blokował. A właśnie, wyścig. Postanowiłam spróbować, mimo braku doświadczenia. I ciesze się, że to zrobiłam.
Po pierwsze, udało mi się dobrze wystartować, czego mocno się obawiałam. Po drugie, dzięki dobremu startowi na pierwszym zakręcie znalazłam się w samym środku „kotła” – z każdej strony otaczało mnie kilka motocykli i wszyscy razem składaliśmy się w łuk. Wrażenia niesamowite! Przez moment nie wiedziałam jak się ogarnąć i gdzie się zmieścić, ale udało mi się całkiem nieźle wcisnąć między lepszych od siebie. Niestety, w trakcie wyścigu zabrakło mi tempa i wyprzedziło mnie kilku szybkich gości, ale ostatecznie na mecie byłam lepsza od 12 osób, co uznaje za malutki sukcesik i dobrą prognozę na przyszłość. Obawiałam się, że będę ostatnia i jeszcze mnie zdublują ;))
Po wyścigu okazało się, że na mojej szyi zawiśnie medal za pierwsze miejsce w kategorii SBK wśród kobiet. Jeśli chodzi o kobiety ogółem, byłam czwarta, tuż za inną Polką, Gabrysią. Zdecydowanie szybsze od nas były Czeszki, ale nie oszukujmy się, one trenują od kilku lat, a na torach pojawiają się dużo częściej. Doskoczymy! :)
Cóż mogę powiedzieć po tym wyjeździe? Oczywiście, że chce więcej. Przede wszystkim ciesze się z pozycji na motocyklu, którą udało mi się poprawić. Teraz wygląda to już całkiem nieźle. Brakuje mi jeszcze pewności na hamowaniach, po glebie, podczas której puścił mi przód, nie wciskam klamki tak mocno jakbym mogła. Poza tym muszę popracować nad kontrolą gazu w zakręcie – zdecydowanie szybciej odkręcać. To cele na kolejny wyjazd, a będzie nim tor Slovakiaring w lipcu. No chyba, że uda mi się wykupić jeszcze jakiś dzień. Póki co, planuje szkoleniowy wyjazd do poczciwego Kisielina, być może już w przyszłym tygodniu :)