Dobra, przyznaje się bez bicia… Jeśli chodzi o bloga, zima mnie pokonała, za co bardzo was przepraszam i obiecuję poprawę :) Ci, którzy śledzą mojego fanpage’a na Facebooku zapewne widzieli kilka nowości, jednak czytelnicy bloga są trochę do tyłu. W ramach rekompensaty wrzucam nieco dłuższy wpis, podsumowujący kilka ostatnich tygodni. A trochę się działo, mimo niewielu okazji do jazdy.
Lans bans
Zacznijmy od sprawy najświeższej, czyli skóry. Odkąd zaczęłam jeździć na motocyklu, nie dorobiłam się kurtki skórzanej. Powodów było wiele. Na początku przygody z jednośladami miałam ograniczony budżet i musiałam rozważyć wszystkie za i przeciw każdego z rozwiązań. Owszem, skóry podobały mi się bardziej niż tekstyle, ale.. No właśnie, ale. Tekstyl z Rukki, którego ostatecznie kupiłam, był krojem nieco zbliżony do kurtki skórzanej, za to oferował ogromną uniwersalność – był dłuższy z tyłu, czyli ratował moje nerki, miał wyciąganą podpinkę, a właściwie softshella i to na dodatek z membraną Gore-Tex, a na poza tym posiadał świetną perforację, która latem, po ściągnięciu softshella, dawała radę nawet przy wysokich temperaturach. Do tego milion opinii, że tekstyl w mieście jest poręczniejszy i temat skóry odłożyłam na później.
Pojeździłam i znowu marzenie wróciło do głowy. Wtedy pojawił się głos rozsądku – „przecież masz kurtkę, bardziej przyda Ci się kombinezon”. I tak znalazłam Ixona, użytego ledwie raz przez przemiłą Panią z Warszawy. Kupiłam go za 1000zł, a nowy kosztował około 3000zł. To siłą rzeczy wyeliminowało kolejną kurtkę, bo po co i za co. Minął kolejny okrągły rok, aż szczęście zapukało do mych drzwi ;) Vanucci Art XV w wersji damskiej. Udało się wyrwać tę kurtkę z niemieckiej dystrybucji, za śmieszną cenę. Dlaczego? Otóż ma ona kilka drobnych przebarwień na skórze, na pierwszy rzut oka niezauważalnych, jednak dla konsumenta zza naszej zachodniej granicy to czynnik dyskwalifikujący. Dla mnie to kwestia pomijalna, bo kurtka z przeważającą ilością białego ma to do siebie, że w moment jest brudna. Skoro nie widać tych przebarwień na czystym, to tym bardziej nie będzie ich widać po kilku jazdach. A kurtka jest piękna :) Czy będzie równie udanym zakupem jak Rukka, dowiem się po pierwszych jazdach, a te zapewne nastąpią nieprędko, bo na zimniejsze dni na pewno nadal będę ubierać tekstyla. Jak uda mi się ją porządnie przetestować, to na pewno napiszę o niej kilka słów na bloga :)
Warsztatowe boje
Jak zapewne wiecie, w moim garażu oprócz Kawasaki ZX10R stoi także motocykl pieszczotliwie zwany drutem. Jest to rama z Hondy CBR 600 F3, silnik z Horneta (taki sam, jak montowany w CBR 600 F3), pompa paliwa z chińskiego skutera, nie wspominając o klamkach, podnóżkach i innych gadżetach, których pochodzenie jest zasadniczo nieznane, oraz o pakiecie trytek, z których z grubsza składa się ten szybki pojazd. Jest to maszyna do stuntu, a właściwie takową ma zostać. Sporo jeszcze przy niej roboty, ale pracę powoli idą do przodu. Mam drobny problem z wyciekającym paliwem, do tego zatkała się dysza wolnych obrotów, ale za te tematy zabiorę się już po sesji na studiach. Póki co wiem, że filtr powietrza nie kwalifikuje się do wymiany, udało się też załatwić i zamontować końcówkę wydechu… To będzie chodzić i to wkrótce! :) Tuning przechodzi także mój garaż – po porządnym sprzątaniu nastąpił moment na „dosprzętowienie” w narzędzia, lampy i inne tego typu zabawki. Jest już zdecydowanie jaśniej, a i pracować jest czym. Oczywiście to nie koniec zakupów, ale budżet nie jest z gumy – wszystko po kolei :)
Jak nie latamy, to gramy
Głód jazdy zabijam wyścigami wirtualnym, bo nałogowo „mszczę” w MotoGP 2014. Poznaje nitki torów prosto z motocyklowych mistrzostw świata i mówię szczerze, zabawa jest przednia! Szkoda, że producenci nie dopracowali zbytnio gry sieciowej, bo to powinna być podstawa takiej pozycji jak MotoGP. Niestety, jest wieczny problem z połączeniem się z jakimkolwiek „pokojem” do rozgrywki, a szkoda, bo jeśli już się to uda, to satysfakcja z pokonywania znajomych jest ogromna ;)
Zima zła, czasem ciepła
Całe szczęście mamy już końcówkę stycznia i do wiosny coraz bliżej, ale tak naprawdę nie ma co narzekać na tegoroczną zimę. Zdarzały się cieplejsze dni, które oczywiście skrzętnie wykorzystałam na krótkie wycieczki. Bez szału, bo ani asfalt nie klei, ani opona nie ma za bardzo jak się porządnie nagrzać, ale i tak warto co jakiś czas zrobić sobie przejażdżkę, żeby naładować baterię. Teraz czekam na +7 stopni, żeby podjechać z zielonym na małą diagnostykę – warto wykonać wszystkie czynności serwisowe już teraz, żeby w sezonie już się w to nie bawić, a jest parę mankamentów do wyeliminowania. Później nie chcę się martwić problemami sprzętowymi, tylko sobą ;)