Hit internetu, przebój tygodnia, breaking news wszystkich serwisów informacyjnych… Boguś. Człowiek, który obnażył wszystkie absurdy polskiego prawa, dotyczące karania kierowców. Nazywanie go idiotą, debilem, szaleńcem, świrem, wariatem czy nawet zabójcą, nie wnosi do sprawy nic nowego. Co innego, gdy przyjrzymy się bliżej tej sytuacji.
Wyścigi po ulicach Warszawy wyglądały jak istny „Need for Speed”. Jazda pod prąd, na czerwonym, ponad 200km/h. Jota w jotę powtórka ze słynnej już serii NFS. Trzeba być niespełna rozumu, żeby ścigać się po mieście. W takim stylu. Popatrzmy jednak na problem z psychologicznego punktu widzenia.
Ludzie wsiadają do samochodów, mających pod maską ponad 400KM tudzież na motocykle mające 200KM (niepotrzebne skreślić). Taką możliwość ma niemal każda jednostka posiadająca stosowne prawo jazdy. Czy zdanie egzaminu na PJ w naszym kraju wymaga nadludzkich umiejętności? Niespecjalnie. Weźmy więc tego przykładowego Kowalskiego Jana pod lupę. Chłop lat 30, zarobił już w życiu trochę pieniędzy lub też wygrał je w Lotto. Kupuje nieludzko mocny pojazd, obojętnie, czy to auto czy jednoślad. Wsiada. Nawet zakładając, że uda mu się przejechać 100km czy 200km bez „depnięcia”, później zacznie poczynać sobie coraz śmielej, aż dojdzie do maksimum możliwości swojej zabawki.
Nie wierzę, powtarzam, nie wierzę, że posiadanie potwora skończy się na jeździe 50km/h. Po co kupuje się maszyny, które jeżdżą 300km/h i rozpędzają się w 3 sekundy do setki? Żeby poruszać się nimi tempem emeryta w Pandzie? Pokusa jest za duża jak na ludzkie możliwości. Co więc powinniśmy zrobić? Uczyć, że jazda po mieście łamiąc przepisy, jest niebezpieczna? Sądzę, że każdy trzeźwo myślący człowiek zdaje sobie z tego sprawę. A i tak przyciśnie.
Tory. Tylko tory wyścigowe mają szansę rozładować część (powtarzam, część!) emocji, które tkwią w osobach mających piekielnie szybkie pojazdy. Pobudzenie dźwiękiem silnika i mocą zrywającą asfalt jest tak silne, że przeciętna jednostka nie jest w stanie sobie z nim poradzić. Nigdy nie wyeliminujemy zjawisk takich jak Boguś. Możemy je jedynie ograniczyć, dając ludziom szansę na sprawdzenie swoich umiejętności na zamkniętych obiektach. Tam można sobie pozwolić na jeszcze więcej i często ulica staje się mniej atrakcyjna. Szkoda tylko, że w Polsce zupełnie pomija się ten temat, bagatelizując konieczność powstania torów w naszym kraju. Tymczasem uważam za wstyd fakt, że nie ma nad Wisłą ani jednego światowej klasy obiektu tego typu, a mniejszych, dających możliwość szkolenia się zwykłym kierowcom, można szukać ze świecą. Stary Kisielin, Radom czy Bydgoszcz, nie wspominając o wrocławskiej „Rakietowej”, to nie jest szczyt marzeń.
Na koniec jak zwykle gorąco zachęcam wszystkich do szkolenia swoich umiejętności na zamkniętych obiektach. Naprawdę jako kierowcy nie jesteśmy tak doskonali, jak wydaje nam się po latach jazdy w ruchu ulicznym :)