Zwolennicy zwinnych nakedów czy wygodnych turystyków zwykli mawiać, że sportowe motocykle nie nadają się do miasta. Podstawowy argument głosi, że takie pojazdy do najwygodniejszych nie należą, a ich potencjału nie da się wykorzystać w miejskiej dżungli. Prawda.
Niestety, w naszym kraju mało kogo stać na to, by mieć w swoim garażu kilka rumaków i przebierać w nich w zależności od okazji. Też bym chciała mieć litra, sześćsetkę, coś do stuntu i crossu. Pozostawmy jednak w spokoju sferę marzeń, bo nie o tym mowa. Skoro nie można mieć kilku motocykli, trzeba wybrać jeden. Drogą kompromisów. Jeśli ktoś chce amatorsko próbować swoich sił na torze, ewentualnie używać pojazdu do lansu, wybór jest prosty – supersport.
I tu dochodzimy do oczywistości. Tak, motocykle sportowe mają specyficzną kierowcę, umieszczoną stosunkowo nisko, sety znajdujące się wyżej niż w innych jednośladach, ponadto ich kanapa jest po prostu twarda. Zresztą, nie tylko kanapa, bo zawieszenie także nie należy do komfortowych, szczególnie na polskich dziurach. Przebijanie się przez połataną drogę może wywołać wstrząs mózgu. Jazda z pasażerem? Tylko, gdy go bardzo nie lubimy.
W gwoli ścisłości. Pisząc „supersport” nie mam na myśli Hondy CBR600 f4i. Nawet w wersji sport. To kompromis, który w dzisiejszych czasach nazywa się Honda CBR600F i jest czymś w rodzaju Yamahy XJ6 w owiewkach. W przypadku Hondy jedynym przedstawicielem rasowych sportów w klasie 600cmm jest CBR600RR i to ona posiada wszystkie osławione wady tego typu motocykli. Poprzedniczka wersji „RR” to bardzo udany pojazd, jednak nie jest rasowym supersportem.
Jak więc jest z tą niewygodą w warunkach miejskich? Słyszałam na ten temat urban legends i w niektóre byłabym nawet skłonna uwierzyć. Później zaczęłam używać Yamahy R6 RJ11 do jazdy na co dzień. Dosłownie, bo poruszam się nią na uczelnie, do pracy, do znajomych, do sklepu, na siłownie… Wszędzie, gdzie się da, jeśli pozwalają na to warunki. W praktyce prawie codziennie. Ból pleców? Nie odczuwam. Ból nadgarstków? Bywał na początku, gdy zamiast opierać ciężar ciała na podnóżkach, wisiałam na rękach. Skurcze nóg? Nic z tych rzeczy. Problemy z manewrowaniem? Nawet w sytuacji, gdy siedząc na R6 sięgam do ziemi tylko palcami, a nie pełną stopą, nie mam z tym najmniejszych problemów. Przebijanie się przez korki to czysta przyjemność, bo kierownica jest wąska. Rzeczywiście, sportowe 600ccm ma niedostatki mocy w dolnym zakresie obrotów i należy się do tego przyzwyczaić, to znaczy nauczyć się ciągłego wachlowania biegami. Z tym, że ów niedostatek wyczują właściciele pojazdów o podobnej lub większej pojemności.
Czy rzeczywiście jest tak źle? Nie, zdecydowanie nie. Przyjemnie jeździło się po mieście MT-09 i przyjemnie jeździ się R6, choć to zupełnie inne motocykle. Nie widzę jednak powodów do narzekania. Wszystkie przeogromne wady okazały się praktycznie nieodczuwalne, przynajmniej dla mnie. Jeśli ktoś ma wątpliwości, nie ma się czego bać. Supersportem też da się jeździć po mieście i to bez bólu całego ciała ;)