Niektórzy twierdzą, że motocyklowe „laczki” nie są im zupełnie do szczęścia potrzebne. Inni z uporem maniaka powtarzają jak mantrę, że bez wysokiego i pancernego niczym czołg buciora na jednoślad nie wsiądą. I jedni, i drudzy mają swoje racje i nikogo na siłę nie zamierzam do żadnej z opcji przekonywać. Jeśli na kimś nie robią wrażenia zdjęcia powykręcanych wokół własnej osi kostek, to merytoryczna dyskusja nie ma większego sensu.
Przejdźmy jednak do rzeczy. Sama przez pewien czas grzeszyłam, jeżdżąc w trampkach. W moim wypadku decydował studencki budżet, choć to żadne wytłumaczenie. Mogłam sobie kupić tańszy kask, niż drogiego jak czort wyścigowego Schubertha SR1 i mieć kasę na buty. No właśnie, mogłam. Ostatecznie dylemat wyboru obuwia spadł na mnie po zakończeniu pierwszego, krótkiego sezonu jazdy. Jako sroczka od razu wiedziałam, że brzydkie buty nie wchodzą w grę. Po prostu nie i koniec – jestem kobietą i mam świra na punkcie obuwia.
W moim budżecie mieściły się głownie dwa modele – Alpinestars SMX-5 oraz Sidi Vertigo w wersji damskiej, a więc Lei. Zdecydowanie lepiej leżały na mojej nodze te drugie i to właśnie je kupiłam. Po półtora roku użytkowania, tysiącach kilometrów w zimie, upale, deszczu, na torze, a także… chodząc po mieście, wyrobiłam sobie już o nich bardzo konkretną opinię.
WYGODA
Myślę, że to kwestia mocno indywidualna. Początkowo buty są nieco sztywniejsze, z czasem dopasowują się bardziej do stopy. Generalnie nie mam absolutnie powodów do narzekań w tej kwestii. Co więcej, dziwie się ludziom, którzy twierdzą, że w motocyklowych butach nie da się poruszać inaczej, jak na motocyklu. Jeżdżę na siłownie, na uczelnie czy do miasta, załatwiać swoje sprawy. Wszędzie chodzę w Sidi, nie wożę ze sobą czegoś na zmianę. Bo i po co? Skoro latanie w nich po schodach nie sprawia mi problemów, tym bardziej zwykłe spacerowanie to nic strasznego. Powiem więcej – ostatnio, podczas ćwiczeń na mojej wspaniałej uczelni, chodziłam w Vertigo Lei po schodach… Z zawiązanymi oczami. I przeżyłam. Za to ogromny plus, bo mój plecak zazwyczaj i tak jest maksymalnie obładowany. Nie wyobrażam sobie, co by się działo, gdybym jeszcze musiała włożyć do niego kolejną parę butów…

UPAŁY
Nie są to buty wybitnie wentylowane, posiadające specjalną siateczkę i tak dalej. Są za to otwory wentylacyjne. To pewien rodzaj kompromisu – albo w skwarze noga gotuje się, gdy stoisz na światłach, albo w deszczu mokniesz w minutę. Ja jeżdżę także podczas cieplejszych zim (koło +7 stopni Celsjusza) i nie wyobrażam sobie w tej sytuacji posiadania butów z wybitną wentylacją, bo miałabym stopy powykręcane z zimna. W związku z tym, podczas upałów jeździ się bardzo przyjemnie, ale postoje… Cóż, gdy siedzę na uczelni, a na dworze temperatura oscyluje w granicach +30 stopni Celsjusza, to jest mi w stopy gorąco. Bardzo. Plus za to, że otwory wentylacyjne, które Vertigo Lei posiadają, można otworzyć lub zamknąć w zależności od tego, jaką aurę mamy na zewnątrz.
DESZCZ
Opady bywają różne. Jeśli mówimy o mżawce lub lekkim deszczu, generalnie mogę śmiało powiedzieć, że testowane buty nie przemakają. Nieco inaczej przedstawia się sytuacja, gdy przez kilkanaście minut przebijamy się przez szalejącą ulewę. Wtedy nie ma siły – woda w końcu sforsuje wierzchnią warstwę i dostanie się do środka. Mimo jazdy w różnych warunkach, w tym przy naprawdę mocnych opadach, nie zdarzyło mi się jeszcze, żebym musiała wodę ze środka wylewać. Jest więc umiarkowanie dobrze, jak na sportowe „laczki”.

BEZPIECZEŃSTWO
Mój bilans przez półtora roku posiadania Sidi Vertigo Lei to dwie dosyć dotkliwe parkingówki i jedna kolizja drogowa z busem. W każdym przypadku miałam na nogach te buty i jestem im niezwykle wdzięczna. W przypadku niegroźnego „paciaka”, motocykl spadł mi na nogę i przygniótł ją – w tej sytuacji pancerny „laczek” bardzo się przydał. Moja stopa została uratowana także po zderzeniu z busem, kiedy to upadłam dosyć mocno, obijając przy tym stopę i kolano. Wszystkie części ciała przeżyły, a wszystko co w okolicach piszczeli i poniżej, z pewnością taki stan zawdzięcza butom.

WYTRZYMAŁOŚĆ
Ciężko mi oszacować dokładną ilość kilometrów, które pokonałam w tych butach, ale z pewnością to było kilkanaście tysięcy, w przeróżnych warunkach i na różnych motocyklach. Sidi Vertigo Lei wciąż wyglądają dobrze, oczywiście widać na nich spore ślady walki i zużycia, ale przy takim stażu… Spodziewałam się gorszych efektów. Trzymają się naprawdę dobrze. Fakt, staram się o nie dbać, ale zdecydowanie nie pucuje ich codziennie szczoteczką do zębów ;)

PODSUMOWANIE
Minusy modelu Vertigo Lei? Chyba tylko cena ;) Buty naprawdę solidne i godne polecenia. Sprawdziłam je w każdej możliwej sytuacji i nigdy mnie nie zawiodły. To dobry produkt. Ja, kupując je sporo czasu temu, dostałam jeszcze dodatkowo milion naklejek „Sidi”… To tak, jakby ktoś lubił robić choinkę z motocykla, albo się chwalić, obojętnie. W każdym razie Włosi starają się dbać o klienta. Nie wiem jak wygląda sprawa reklamacji, bo na szczęście nie miałam okazji się przekonać. Tak czy inaczej, gorąco polecam te „laczki”, tak osobnikom płci żeńskiej, jak i męskiej, ponieważ Panowie mają swój odpowiednik modelu Vertigo, w którego nazwie brakuje dodatku „Lei”.