W motocyklowym żargonie utarło się, że motocykl powypadkowy, który po totalnym zgruzowaniu został odbudowany, nazywa się w oryginalny i niepospolity sposób. Jednym z określeń takiego cudeńka, jest przystanek, a właściwie „złom, złożony z trzech przystanków”. No to taki ostatnio oglądałam..
Ale od początku. W ubiegły czwartek (tak, tak.. to już tydzień temu) wybrałam się wraz z Mateuszem (który miał zostać szczęśliwym właścicielem nowego pojazdu) oraz Igłą (ekspertem, który miał go powstrzymać od kupienia składaka) w Polskę. Po stosunkowo krótkiej podroży dotarliśmy do skąpanej w słońcu Wielkopolski i rozpoczęliśmy poszukiwania Masanowa. Tak nazywała się urocza wioska, w której mieliśmy obejrzeć Hondę CBR600 f4i w wersji Sport. Po długich i nieudanych próbach znalezienia śladów internetu czy nawigacji, odnaleźliśmy ową metropolię.
Naszym oczom ukazała się całkiem ładna motorynka, czerwoniutka niczym świeża krew. W tym momencie żałuję, że zaczęliśmy się do niej zbliżać – z daleka sprawiała całkiem dobre wrażenie. Po pierwszych, niezbyt dokładnych oględzinach dopatrzyliśmy się (a właściwie Wojtek się dopatrzył) niezbyt zręcznie naprawionej chłodnicy, która była poklejona czymś w stylu słynnego Butaprenu, spawanych z każdej strony owiewek i niespecjalnie pięknie naprawionej czachy, która niekoniecznie dobrze trzymała klosz od lampy. Prawdziwa tragedia miała jednak dopiero nadejść.
Mateusz pojechał na jazdę próbną, wrócił. Całkiem dobrze. Pojechał i Wojtek, w zasadzie też nie było źle. Wtedy postanowiliśmy odkręcić owiewki.. po lewej stronie latało wszystko, co tylko mogło. Motocykl z pewnością był naprawiany (to chyba za duże słowo) w Polsce, bo o solidnej pracy nie może być mowy. Podczas szybszej jazdy, lampa mogła po prostu polecieć w kosmos, opcjonalnie w twarz kierującego. O innych mankamentach nie będę nawet wspominać. Koszty doprowadzenia tego pojazdu do normalnego stanu, znacznie przekraczały granice zdrowego rozsądku. Wróciliśmy do Wrocławia.
Czy smutni? Niekoniecznie. Pogoda była piękna, pozwiedzaliśmy wielkopolskie lasy, pobawiliśmy się Alfą Romeo Giuliettą z silnikiem mającym „jedynie” 170KM. Czego chcieć więcej? No może ciut poważniejszego podejścia sprzedających do tematu. Jakby Mateusz chciał kupić motocykl do zrobienia, to by szukał uszkodzonego. Kolejne podejście najprawdopodobniej w sobotę – trzymajcie kciuki, żeby tym razem maszyna okazała się trochę mniej rozczłonkowana ;-)