Tak jak przewidywałam, pogoda na weekend musiała się zepsuć i dzięki temu miałam okazję sprawdzić MT-09 w gorszych warunkach. Początek dnia nie zapowiadał deszczu, który pojawił się później. Pierwsze jazdy, które odbyłam na parkingu „ŚŚ”, udało się zaliczyć na suchej nawierzchni. Ciemne, wiszące nad głowami chmury i wszechobecna mgła tworzyły razem dobry klimat do zdjęć – w końcu nowa Yamaha jest reklamowana jako „The dark side of Japan”.
Kilka słów podsumowania dnia numer dwa. MT-09 idzie na koło jak dzika. Nie, żebym była ekspertem od gumowania, bo nie jestem (chociaż opanowanie tego tematu do perfekcji to mój cel na przyszły sezon). Powiedziałabym nawet, że trzeba się postarać, żeby przód się nie unosił. Ten motocykl po prostu uwielbia rozrabiać. Nie sugerujcie się liczbami – jej specyfikacja też nie zrobiła na mnie gigantycznego wrażenia. Wyglądało dobrze, ale nie rewelacyjnie. Rezultaty są jednak szokujące.
To, co mnie zaskoczyło in plus, to hamulce. Doszłam do wniosku, że jeżdżę na maszynach, które w ogóle nie hamują. Dwie pływające przednie tarcze z zaciskami montowanymi radialnie dają poczucie pewności, że zatrzymamy się tam, gdzie chcemy. Zapewniają dobre wyczucie i są niezwykle skuteczne.
Nie będę się więcej rozwodzić, bo ostateczny test pojawi się dopiero, gdy z ciężkim bólem oddam maszynę z powrotem do Yamahy. Póki co przede mną i ekipą pomocników kolejny dzień testów. A za wczoraj bardzo dziękuje przede wszystkim Grześkowi, który udostępnił mi kamerkę oraz najlepszemu operatorowi sprzętu foto, Mateuszowi.