Moje życie na Bandicie

Tak, wiem. Nie powinnam jeszcze jeździć. Jeden, malutki tydzień bez jazdy jeszcze nikomu nie zaszkodził. Szyja miałaby szansę się zregenerować, nie dźwigając ciężaru kasku. Kolano nie musiałoby być wiecznie ugięte. Poobijanego biodra nie ściskałyby motocyklowe spodnie. Tak by było, ale nie jest. Jeżdżę.

Swojego motocykla nie mam, bo stoi obolały w garażu i czeka na naprawę. I pewnie jeszcze sporo poczeka, bo póki co policja nawet nie ustaliła oficjalnego sprawcy. Puszkarz ma swoje pięć minut – póki co nie męczę jego OC. Tak więc Yamaszka stoi i się kurzy. Brak własnego sprzętu nie oznacza jednak braku możliwości jazdy. Pod ręką mam jeszcze Bandita 600S mojego faceta. I to on jest teraz wyjątkowo mocno eksploatowany.

Zdążyliśmy się już zaprzyjaźnić. Toporny podczas parkingowych manewrów Bandyta jest niezwykle uległy podczas jazdy. Porównanie do roweru jest jak najbardziej na miejscu – sprawny slalom między samochodami w korku nie sprawia najmniejszych problemów. Wszystko ma jednak swoje plusy i minusy – srebrna strzała spod znaku Suzuki także. Do wad zaliczam pozycję. Ni w ząb mi nie pasuję turystyczny styl. Tak, wiem. XJ6 ma ze sportem niewiele wspólnego.  Ale ja mam sportowe aspiracje.. i póki co nic więcej. Chociaż nie, mam sportowe rękawice. I buty. I kask w sumie też.. mam już prawo czuć się „prawie” jak Marc Marquez.

Yamaha XJ6 & Suzuki Bandit 600SPo lewej moja maszyna, obecnie garażująca się.. a po prawej „Bandzior”. W ramach ciekawostki dodam, że zdjęcie zostało zrobione 31 grudnia 2012.

Kolejny minus to wygląd. Nie da się ukryć, że sylwetka leciwego „Bandziora” nie dodaje punktów do lansu. Można jedynie głośno westchnąć, spoglądając na mijające nas sportowe sześćsetki, o litrach nie wspominając. A właśnie, słowo o mijaniu. Może gaźnikowy, nie najmłodszy motor Suzuki nie jest demonem prędkości, a jego wyjątkowo ciężki zadek nie pomaga męczącym się koniom mechanicznym, ale do żwawości Bandita nie może mieć większych zastrzeżeń. Ot, uniwersalny motocykl, który nie ma problemów z wyprzedzeniem samochodu i nie poci się podczas jazdy pod górkę. Na drugie śniadanie łyka statystycznego puszkarza w jego anemicznym dieslu. Gdy wejdzie na wysokie obroty potrafi pokazać pazurek.

Było trochę o wadach, teraz czas na zalety. Wygoda. Podobno. Nie wiem, bo nie miałam okazji przetestować go w dłuższej trasie. Póki co kręcę się po mieście, bo moja szyja nie pozwala na wielokilometrowe wycieczki – im dłużej mam na głowie kask, tym gorzej dla mojego samopoczucia przez dalszą część dnia. Tak czy inaczej, bandyckiej kanapie nie można odmówić wygody.. kanapy. Kwestia, czy każdy chce czuć się na motocyklu jak w domu przed telewizorem. Moja opinia na dziś? Bandit to kapitalny sprzęt na „lepszy” pierwszy motocykl, dla kogoś z drygiem do jazdy. Posiada moc wystarczającą przeciętnemu zjadaczowi chleba, świetnie sprawdza się w miejskiej dżungli i nie kosztuje majątku. Jeśli ktoś nie potrzebuje maszyny do lansu, będzie piekielnie zadowolony. Tymczasem do zobaczenia na wrocławskich drogach – wypatrujcie srebrnego „Bandziora” z wielkimi gmolami.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s